Trądzik, zwany żartobliwie Tadzikiem, wcale nie musi odjeść wraz z wiekiem. I niestety jestem tego najlepszym przykładem. Od kiedy pamiętam mam cerę mieszaną z tłustą strefą T i wypryskami pojawiającymi się na czole, brodzie i koło nosa. Obecnie dzięki odkryciu, że część problemów powoduje tarczyca, udało mi się ustabilizować stan skóry. Ale nadal mam pojedyncze krosty, które sklasyfikujemy jako zaskórniki otwarte, zamknięte i ropne. Dlatego z ciekawością sięgnęłam po Krem do cery trądzikowej od Nature Queen. Markę znam i lubię. Używałam kilku produktów do twarzy, ale i do ciała. Więc od razu miałam pozytywne podejście do kremu. Czy było to zasadne?
Obietnice producenta
Na każdym kosmetyku mamy szereg obietnic. Część z nich można od razu zweryfikować, patrząc na skład produktu. Do czego zachęcam! Krem do cery trądzikowej ma przywracać równowagę mikrobiomu skóry i ją natłuszczać. Ponadto jego zadaniem jest regulowanie wydzielania sebum. A także działa antybakteryjnie i matująco. Ma też łagodzić podrażnienie i przyspieszać gojenie się ranek potrądzikowych czy przywracać skórze równowagę.
Wśród składników można znaleźć ekstrakt z tymianku, ferment z owsa, ekstrakt z drożdży piwnych, hialuronian sodu. egzopolisacharyd matujący, białą glinkę, alantoinę, ale też olej z nasion bawełny i olej tucuma. Taka kompozycja składników faktycznie ma potencjał. Warto zauważyć, że producent na opakowaniu wspomina, że krem nadaje się jako baza pod makijaż.
Moja opinia
Moja cera lubi fermenty i zwykle to one dają mi działanie równoważące. Potrzebuję też nawilżenia. Działanie matujące w zasadzie mnie nie kusi, ale jeśli produkt ma regulować naturalnie wydzielane się sebum, to już mi się podoba. Mówiąc szczerze ilość olei oraz delikatne natłuszczenie mnie nieco skonsternowało. No bo jak to: ma delikatnie matowić, ale ma olej? I przyznaje wyszło dobrze.
Opakowanie to wysoki pojemnik z pompką. Dzięki temu, że etykieta ma szczelinę między końcami, można zobaczyć ile zużyliśmy produktu. A więc konstrukcja na plus. Zużycie jest naprawdę niewielkie. Na jedną aplikację używam 1 pompki produktu na twarz. A jeśli daje go też na szyję - kolejnej pompki. Więc 50 ml będzie starczać na długie tygodnie.
Konsystencja jest kremowa. Nie jest to lekki wodny żel, ale też nie jest to ciężki, gęsty krem. Coś pośrodku, choć ja wyczuwam tu substancje nawilżające i natłuszczające. Moją podstawą pielęgnacji jest mycie, tonik/wodna esencja, serum i krem. Próbowałam Kremu do cery trądzikowej z kilkoma opcjami i dobrze wchłania się z różnymi innymi produktami. Nie zauważyłam, aby miał zgrzyt, co na plus.
Przejdźmy jednak do najważniejszej kwestii czy działa. Działa. Faktycznie nawet jak coś mi wyskoczy to co najwyżej dochodzi do stadium różowej plamy. A więc działanie antybakteryjne musi być. Najbardziej ciekawa byłam tego natłuszczania i matowienia. I powiem wam, że to też działa. Po nałożeniu kremu na skórę jest lekko błyszczący, ale po jakiejś minucie, kiedy się wchłonie mam już satynowy mat. Skóra jest zmatowiona, ale widać delikatny blask. Dla mnie na plus.
Zauważyłam, że gdzieś po 6 godzinach przebija się sebum, ale też w ilości znośnej. Nie jest to lejący się tłuszcz, a raczej przejście z satyny na połysk. Musicie jeszcze dodać do tego, że obecnie są dość wysokie temperatury, takie 20-25, a nawet 30 C. A co z makijażem? Ja i tak na cerę nakładam bazę pod makijaż, więc krem był dla mnie bazą pielęgnacyjną. Nie zauważyłam jednak, aby przy jego używaniu makijaż trzymał się gorzej lub lepiej. Tu u mnie jest po prostu neutralny.
Podsumowując...
Jest to naprawdę ciekawy krem, który jednocześnie dba o wiele elementów. Poprawia kondycję cery i sprawia, że jest miękka, nawilżona, ale i delikatnie natłuszczona. Nie wyświeca się jak szalony, ale i nie matuje zabójczo. Biorąc pod uwagę jego cenę i wydajność, jest to warty zakupu krem.