czwartek, 31 stycznia 2019

Recenzja - Golden Rose fixer do makijażu

Recenzja - Golden Rose fixer do makijażu
Od bardzo dawna nie używałam kosmetyków Golden Rose. Ale kiedy zobaczyłam, że jedyna z polskich youtuberek (Significant Colours), której filmiki oglądam używa ich fixera stwierdziłam okay muszę go mieć. Kupiłam go dosłownie w przelocie podczas wychodzenia z galerii na stoisku Golden Rose. Do momentu płacenia nawet nie wiedziałam ile kosztuje. I wiecie co? Jest wart każdego grosika!


Obietnice producenta:
Golden Rose make up fixing spray to utrwalający spray do makijażu. O lekkiej i nielepiącej się konsystencji. Pozwala na zachowanie idealnego makijażu przez cały dzień. Ponadto szybko wysycha pozostawiając niewidzialne dla oka wykończenie. Utrwala bez wysuszania skóry.


Przed użyciem należy produkt wstrząsnąć. Rozpylamy z odległości 20-25 cm. Produkt bez parabenów i bez alkoholu! Pojemność 120 ml. Data ważności 12 miesięcy od daty otwarcia. Cena na stanowisku marki Golden Rose 18,90 zł. Więcej produktów Golden Rose znajdziesz tutaj.

Moja opinia:
Kupiłam ten fixer niejako z polecenia widząc jak działa. Co mnie skusiło? Przede wszystkim mgiełka. Dobra, równo osiadająca mgiełka, która nie zostawia dużych kropli na twarzy i rozprowadza się sprawnie oraz bez efektu "zaraz się uduszę". I faktycznie ten aplikator przypadł mi bardzo do gustu. Aplikacja jest bardzo prosta i sprawna, a sama mgiełka szybko wtapia się w makijaż i wysycha.

Jednak polecam najpierw spryskać makijaż twarzy, a potem zrobić makijaż oczu i przed zaaplikowaniem tuszu na rzęsy spryskać ewentualnie jeszcze raz. Kiedyś mi się zdarzyło, że kichnęłam w świeżym makijażu i tusz miałam odbity popisowo na dolnej powiece.


Fixer od Golden Rose faktycznie nie wysusza skóry. Nawet jeśli używam go z matującym podkładem np. Fit Me od Maybelline. Ale jeśli podkład jest słaby to nawet ten fixer mu nie pomoże. Zauważyłam jedną ważną rzecz: po użyciu tej mgiełki zdejmowana jest pudrowość z makijażu. Nie wiem jak to dokładnie odpisać, ale cera jest wygładzona. Absolutnie nie widać nawet pyłka na niej. Mi się to bardzo podobna, ponieważ wszystkie podkłady pudruję. A dzięki tej mgiełce puder wchłania się w podkład i tworzy idealnie scaloną całość. Żaden inny fixer do makijażu tak nie działa. Nie skłamię jak powiem, że to photoshop w sprayu.


Ostatnio najczęściej maluję się podkładem Fit Me, ale też stosowałam tę mgiełkę z L'oreal Infaliabble Total Cover i z próbką Fenty ProFilt'r Foundation. Fit Me używam prawie rok i wiem, że ten podkład jest wybitnie kapryśny. Wystarczy, że zmienię krem do twarzy i robi mi pomarańczę. Podkład od L'oreal nigdy się u mnie długo nie trzymał, ale krycie ma rewelacja. Natomiast Fenty użyłam raz i mimo, że mam cerę mieszaną, a nawet tłustą to jest dla mnie zbyt suchy i matowy. Co na to fixer od Golden Rose? Z Fit Me działa genialnie. Na L'oreal nie mam siły i nawet z tą mgiełką jak mi po 3 h zjeżdżał tak robi to samo nadal. Natomiast ta mgiełka to jedyne co uratowało mój makijaż z Fenty Pro Filt'r. Jeśli śledzicie mój IG wiecie, że strasznie mi się nie podobało wykończenie Fenty. Użyłam mgiełki Golden Rose jako ostatniego ratunku i ... zadziałało.

Ma też dla was trick. Jeśli chcecie uzyskać efekt glass skin to wystarczy wam jakikolwiek puder rozświetlający nałożony na policzki, trójkąt pod okiem czy skronie. Spryskujecie tym fixerem. Czekacie aż wyschnie i v'oile!


Golder Rose vs inne marki

Pewnie jesteście też ciekawi jakich fixerów używam ogólnie. I jak na ich tle wypada Golden Rose. Otóż aktualnie mam ich cztery. Essence Glow me to porażka. Duże krople padające jak popadnie z kolorową wodą. Catrice dewy setting spray jest naprawdę fajny i też go kupiłam z polecenia. Pozwala zdjąć mat z makijażu.

Natomiast mam też wściekle drogi Urban Decay All Nighter tak przez wszystkich chwalony i wiecie co? Dobrze, że mam wersję travel size. Producent obiecuje 16 h trwałości makijażu. U mnie nie robi nic. Owszem poprawia efekt stopienia się makijażu ze skórą, ale nie wpływa na trwałość. Miniatura All Nighter kosztuje 82 złote, ma 30 ml pojemności i trzeba ją zużyć w 6 msc. Jest to ogromna różnica w porównaniu do Golden Rose gdzie płacimy 18,90 zł za 120 ml na rok.

Jak widać nie zawsze warto kupować super drugie produkty do makijażu. Lepiej zacząć od tych tańszych, bo nawet jeśli się zawiedziemy nie wydamy dużo. A być może znajdziemy swój hit.

niedziela, 27 stycznia 2019

Recenzja - Garnier Botanic Therapy kokos i makadamia

Recenzja - Garnier Botanic Therapy kokos i makadamia
Kosmetyki Garnier do włosów zwykle mi służą. Miałam wiele szamponów, odżywek, masek czy kuracji. Nawet słynne serum na rozdwojone końcówki całkiem mi pasowało. Jednak tym razem mam bardziej mieszane uczucia co do nowej serii Garnier Botanical Therapy kokos i makadamia. Używam aktualnie trzech kosmetyków z tej serii i o każdym mam inną opinię. Jeśli chcecie wiedzieć, który mi się najbardziej podoba, albo który w ogóle u mnie nie działa czytajcie dalej :)


Szampon odżywia i nadaje sprężystość

Opis producenta
Szampon do włosów suchych, pozbawionych sprężystości z mlekiem kokosowym i makadamia.  Kremowa receptura ekspertów botaniki to wyjątkowe połączenie mleka kokosowego i olejku z orzechów makadamia, które odżywia włosy i nadaje im miękkość, sprężystość i gładkość.  Szampon nadający miękkości i sprężystości oraz odżywiający dla włosów suchych, pozbawionych sprężystości i szorstkich. Kremowa formuła sprawi, że Twoje włosy staną się miękkie, odżywione i gładkie, bez obciążania.


Moja opinia
Szampon ma bardzo ciekawą konsystencję. Nie jest ani gęsty, ani lejący. Przyrównałabym go do śmietany 18%. Opakowanie jest bardzo ładne, ale też poręczne. Bez problemu korek można otworzyć mokrymi rękami czy szybko zatrzasnąć. Dozowanie dokładnie ilości produktu, jak jest nam potrzebna też nie sprawia problemu. Zapach jest ładny i faktycznie czuć słodki kokos, ale jest to zapach perfumowany i ni jak się ma do świeżego kokosa.


Najważniejsze jest jednak działanie prawda? Ten szampon polecałabym do codziennego użytku. Dobrze myje włosy, ale nie jest bardzo mocno oczyszczający. Jeśli nakładam olej na włosy to najpierw zmywam go innym szamponem, a potem do mycia używam tego, ponieważ oczyszcza, ale nie wysusza włosów czy nie sprawia że są skrzypiące i poplątane.

Zgadzam się, że szampon odżywia włosy i nadaje im miękkość. Jednak wciąż jest też szamponem i można nim po prostu umyć włosy, a potem nałożyć jakiś inny produkt np. maskę i włosy po takich zabiegach nie będą zbytnio obciążone. W zasadzie nie zauważyłam, aby używanie tego szamponu przyspieszyło przetłuszczanie się włosów.


Odżywka nadająca miękkość

Opis producenta
Eksperci Garnier w dziedzinie botaniki wybrali mleko kokosowe i makadamia, by stworzyć unikalną formułę dla włosów suchych i pozbawionych sprężystości. Wyjątkowa receptura sprawi, że Twoje włosy będą sprężyste i odżywione od nasady, aż po same końce bez obciążania ich. Botanic Therapy to siła odżywczego mleka kokosowego i makadamia dla zdrowo wyglądających i naturalnie pięknych włosów.


Moja opinia
Opakowanie jest tak samo wygodne w użyciu jak opakowanie szamponu. Łatwo się wyciska odżywkę w takiej ilości jak potrzebuję. Zapach odżywki jest taki sam jak szamponu. Sama odżywka jest dość gęsta i nie spływa z dłoni, a tym bardziej z włosów. Wystarczy ją nałożyć i poczekać może z minutę aż włosy "spulchną" od niej. Wtedy zmywam odżywkę i ... no i mamy masakrę.

Odżywka faktycznie zmiękcza włosy. Ale nie jest to pożądana miękkość, a poplątane rozmiękczenie. Próbowałam z różnymi szamponami... mniej oczyszczającymi włosy, mocniej oczyszczającymi i nic nie działa. Ta odżywka po prostu za mocno rozmiękcza, a przez to plącze moje włosy. Zupełnie nie jest to efekt jaki bym chciała uzyskać po użyciu odżywki.


Maska 3 w 1

Opis producenta
Kremowa receptura ekspertów botaniki to wyjątkowe połączenie mleka kokosowego i olejku z orzechów makadamia, które odżywia włosy i nadaje im miękkość, sprężystość i gładkość.  Wielofunkcyjna maska 3 w 1 nadająca miękkości i sprężystości oraz odżywiająca dla włosów suchych, pozbawionych sprężystości i szorstkich. Możesz stosować na 3 sposoby: jako tradycyjną maskę, jako odżywkę bez spłukiwania na mokre włosy oraz jako krem bez spłukiwania na suche włosy.


Moja opinia

Maska zamknięta jest w odkręcanym opakowaniu. Przy produktach do włosów nie przeszkadza mi takie rozwiązanie. Wieczko można odkręcić i zakręcić mokrymi rękami, a opakowanie nie wyślizguje się z dłoni. Można też perfekcyjnie dozować ilość. Sama maska ma konsystencję... typową dla masek. Kremowa, ale gęsta formuła umożliwia łatwe aplikowanie na włosy. Zapach jest taki sam jak szamponu i odżywki.

Maskę stosuję tylko na umyte i jeszcze mokre włosy. Nakładam na kilka minut i spłukuję wodą. Nie używałam jej w inny sposób, więc nie wiem czy działa jako kuracja bez obciążania. Natomiast używana na mokro nie obciąża włosów i skalpu, a same włosy zachowują świeżość na standardowy czas.

Natomiast efekt jest bardzo dobry! Po pierwsze włosy są gładkie od nasady aż po końce. Czuje, że są nawilżone, ale też bardzo sypkie. A do tego pięknie błyszczą. Jeśli chodzi o miękkość to czuć, że są przyjemne w dotyku, ale nie są rozmiękczone. Bardzo podoba mi się efekt jaki daje ta maska i używam jej po prostu zamiast odżywki.

Podsumowując...
Jeśli miałabym kupić ponownie kosmetyki z tej serii to wybrałabym szampon, ponieważ nadaje się do używania nawet codziennie oraz maskę, bo daje piękny efekt sypkich, zadbanych i błyszczących włosów. Odżywki na pewno nie kupię. Kuszą mnie inne składniki aktywne z tej serii, ale raczej na pewno zamiast odżywek będę wybierać maski.


środa, 23 stycznia 2019

Moje ulubione azjatyckie kosmetyki 2018

Moje ulubione azjatyckie kosmetyki 2018
Dlaczego azjatyckie a nie koreańskie? Otóż nie ograniczam się tylko do kupowania tak popularnych ostatnio kosmetyków koreański, a celuję też w te produkowane w Japonii. Udało mi się nawet odkryć jeden hit, którego nie opuszczę nigdy (o ile go nie wycofają wcześniej). Co takiego skradło moje serduszko w zeszłym roku?


Softymo Kose Speedy i Deep cleansing oil 

Kose Softymo oleje do mycia twarzy to najlepsze oleje jakie miałam do tej pory. Przez dobre pół roku używałam Speedy, który jest bezzapachowy. Kiedy się skończył kupiłam refil i wlałam w butelkę wersję Deep. Polityka sprzedawania wkładów do kosmetyków jest powszechna w Japonii i w sumie jest to bardzo praktyczne, bo łatwiej wyrzucić opakowanie po dolewce, które jest płaskie i zajmuje mało miejsca niż taką butlę.


Same oleje różnią się składem i zapachem. Deep ma mocny aromat skórki z pomarańczy. Konsystencja jest taka sama i działanie też według mnie się nie różni. Oba oleje są dziko wydajne. Wystarcza mi jedna pompka do umycia twarzy z rana, a 1,5 pompki do zmycia całego makijażu. Tak dokładnie tak: tym olejem zmywam cały makijaż. Rozpuszcza podkład, szminki, tusz do rzęs, cienie, płynne rozświetlacze… wszystko. I to za jednym myciem. A do tego wystarczy go spłukać wodą.

Po tych olejach nie zostaje żadna warstewka na twarzy, ba nawet nie ma filmu na rzęsach. A do tego nie wysuszają i nie czuć ściągnięcia. Są świetne i polecam je wszystkim osobom, które szukają dobrego i azjatyckiego oleju do mycia, lub oleju, który można spłukać wodą do czysta.

Cena też nie jest zła. Za 230 ml w oryginalnym opakowaniu zapłacimy ok. 37 zł a za refil około 29 zł.


Skinfood pineapple peeling gel 

To nie nowość, że najbardziej lubię peelingi, które się wmasowuje jak krem w suchą skórę, a potem spłukuje. Peeling ananasowy od Skinfood to właśnie ten typ. Nakładamy na suchą twarz, masujemy i po chwili czujemy skrawki żelu rolujące się pod palcami, które zawierają też martwy naskórek.

Żel ma ładny zapach, ale ziołowy a nie ananasowy. Nigdy nie podrażnił mi skóry nawet jeśli się zapędziłam i użyłam potem toniku z kwasami. A do tego jest superwydajny, ponieważ na jeden peeling wystarczy ilość ziarnka groszku.

Wystarczy go robić 2-3 razy w tygodniu, aby zobaczyć, że cera jest gładka, promienna i nie ma suchych skórek. A jednocześnie jest też nawilżona i nie podrażniona. Cała pielęgnacja nakładana po tym peelingu wchłania się lepiej. Cena mniej niż 28 zł. Pojemność opakowania 100 ml.


Nexcare acne cover – plasterki na pryszcze 

Nexcare zaczęłam kupować w zeszłym roku i nigdy nie przestanę. Choć w sumie chciałabym już nie mieć ropnych krost! Ale do rzeczy. Nexcare produkuje plasterki do nakładania na ropne krosty, które wyciągają ropę i inną zarazę z pryszcza bez uszkadzania skóry. Koniec z wyciskaniem! Wystarczy nałożyć plaster i po paru godzinach wsiąka w niego wszystko co siedzi w kroście.

Ale uwaga! Działają tylko na ropne krosty, czyli te z żółtym czubkiem. Dopóki ropa nie podejdzie nie ma co go kleić, bo nie zadziała. Jednak, gdy złapie choć zapach ropy to wyciąga wszystko. Czasem na duże krosty potrzebne są 2-3 plastry, ale nadal są superefektywne i co ważniejsze nie uszkadzają skóry. Ceny są bardzo różne, ale za 12-15 złotych kupimy kartonik plasterków.


Tony Moly Pokemon pianka do mycia twarzy 

Koreańskie pianki do mycia twarzy są specyficzne. Ich konsystencja przypomina mi krem do golenia od Nivea. Krem nie piankę, krem! Bardzo gęsty z delikatnie perłową poświatą, który w kontakcie z mokrymi dłońmi zmienia się w super gęsta pianę. Taka właśnie jest konsystencja tej pianki. Co to oznacza?

Że jest szalenie wydajna. W pół roku zużyłam ledwo 2/3 opakowania. Używając jej codziennie! Można ją używać na mokrą cerę masując rękami i spłukując wodą, ale świetnie sprawdza się też do mycia ze szczoteczką np. Foreo, ponieważ piana długo zostaje na twarzy i nie „topnieje” przez co można ją masować kilka minut.

A efekty? Po myciu cera jest skrzypiąco czysta, ale nie sucha, nie ściągnięta i nie wołająca o pomoc. To jedna z dwóch pianek, która nie powoduje u mnie nieprzyjemnego ściągnięcia skóry po myciu. Pianka ma delikatny zapach, ale nie zostaje on na twarzy po myciu. I do tego cena. Za produkt, który starcza na ponad pół roku jest niska… zapłaciłam mniej niż 16 złotych.


A’pieu Nonco Tea Tree emulsja 

Początkowo nie wiedziałam, jak używać emulsji. Myślałam, że używa się jej zamiast kremu. Ale tak naprawdę idziemy w kolejności od najlżejszego do najcięższego, czyli emulsja jest pod kremem. Jeśli macie problemy z krokami pielęgnacyjnymi polecam ten artykuł na Hintigo: https://hintigo.pl/artykul/azjatyckie-kosmetyki-i-pielegnacja-co-warto-wiedziec/ są tu rozpisane poszczególne etapy!

Wracając do emulsji. Od kiedy zaczęłam używać jej pod krem zauważyłam, że moja cera jest lepiej nawilżona. A do tego jednym ze składników jest olejek z drzewa herbacianego, który działa antybakteryjnie. Z jednej strony więc ten produkt podbija nawilżenie cery, a z drugiej przeciwdziała stanom zapalnym. Cena też jest dobra, bo za 125 ml produktu płaciłam około 26 złotych.


Missha Time Revolution First treatment Essence i Borabit Ampoule 

Ta seria produktów, czyli Time Revolution to hit marki Missha. Nie ma chyba osoby, która nie słyszała by o esencji First Treatment.  Zawiera aż 80% koncentratu z fermentowanych drożdży i polecana jest osobom w każdym wieku, a nawet do cery wrażliwej. Co robi esencja? Odświeża i nawilża. A do tego pomaga walczyć z trądzikiem, bo fermentowane drożdże są źródłem witaminy B.

U mnie ta esencja działa też jak aktywator kolejnych kroków pielęgnacji. Podbija nawilżenie każdego kremu nawilżającego. A czasem wklepuję tylko ją, ale 2-3 warstwy i uzyskuje efekt jak po nawilżającym żelu. Ta esencja nadaje się też do zrobienia własnej maseczki w płachcie metodą DIY.

A co mogę powiedzieć o Borabit Night Ampule? Ta ampułka zawiera bifida ferment lysate, czyli bakterie probiotyczne, które stymulują regenerację enzymatyczną. Zużyłam ją do ostatniej kropli. Moja cera była gładka, nawilżona, ale też uspokojona. Pojawiało mi się mniej niedoskonałości.

Obecnie wyszła nowość o nazwie Probiotic Ampoule i mam zamiar ją wypróbować. Ale jeśli się nie sprawdzi to bardzo chętnie wrócę do Borabit. Używałam zestawu miniatur o pojemności 30 ml esencja i 10 ml amupłka. Cena około 42 złote.

Podsumowując… 
Znalazłam kilka kosmetyków, do których jeszcze wrócę. Pianki Tony Moly, plastry Nexcare, esencja i ampułka Misshy oraz oleje Kose Softymo. Na pewno zobaczycie je jeszcze nie raz na blogu. Choć pewnie w innych wariantach.

niedziela, 20 stycznia 2019

Recenzja - Dove krem do rąk dla skóry suchej awokado i nagietek

Recenzja - Dove krem do rąk dla skóry suchej awokado i nagietek
Zimą mam ogromny problem z przesuszeniem skóry na wierzchniej części dłoni. Momentami mam dosłownie białą siateczkę  w miejscu linii naturalnie pokrywających kostki. Do tego skóra jest szorstka, często zaczerwieniona, a czasem nawet boli od ściągnięcia. Dzieje się tak u mnie tylko w zimowym okresie. Przez resztę roku moje dłonie nie wymagają specjalnej pielęgnacji. Dlatego też na początku grudnia kupiłam Dove krem do rąk dedykowany suchej skórze. Wzbogacony jest olejem z awokado i ekstraktem z nagietka. Czy podołał moim suchym dłoniom?


Obietnice producenta:
Krem do rąk z serii Nourishing Secrets, Invigorating Ritual. Nawilża, regeneruje i pielęgnuje. Zawiera olejek awokado oraz ekstrakt z nagietka. Przeznaczony dla skóry suchej.


Moja opinia:
Krem nadal ma etykietkę "New" chociaż jest dostępny o ile się nie mylę od kwietnia 2018. Ale dla mnie jest nowy, ponieważ kupiłam go pierwszy raz. Szata graficzna jest bardzo ładna i przyznaje szczerze, że to też skusiło mnie do zakupu. Samo opakowanie jest wykonane z miękkiego plastiku. Nie jest super śliskie, ale też nie jest antypoślizgowe. Zamykane na zatrzask, który łatwo otworzyć i łatwo zamknąć, ale na "zawiasie" już widzę białe ślady wyrobienia się, a jestem dopiero w połowie tubki!


Sama tubka mieści w sobie 75 ml produktu. Jak na krem do rąk taka pojemność jest okay, bo nie jest super mały, ale też nie jest gigantyczny, więc na upartego nawet w kieszeni kurtki go zmieszczę. A w torebce tym bardziej. Produkt ma ładny ale lekki zapach. Dla mnie nie pachnie ani awokado, ani nagietkiem. Nie drażni i tak naprawdę nie jest to mocny, unoszący się w powietrzu aromat. Krem ma konsystencję... kremową, ale wodną. Nie jest to gęsty, tłusty krem. Ale też nie jest to wodny żel-krem. Dla mnie ma odpowiednią konsystencję wodnego kremu, który szybko się wchłania. Na skórze zostaje delikatna warstwa, ale tu też nie jest to ani tłuste, ani śliskie. Mi osobiście przypomina to efekt pudrowej warstwy. Jakbym nakładała lekki, matujący krem choć to krem do rąk. Ilość na zdjęciu wystarczy na posmarowanie dłoni i rąk aż do łokcia ;) Nie żartuję, połowa tego wystarcza na jedno kremowanie. Dlatego przez 1,5 miesiąca używania zużyłam tylko około połowy tubki.


Jednak najważniejsza jest odpowiedź na pytanie czy krem działa? Działa, ale tylko jeśli używamy go regularnie. Zaraz po nakremowaniu rąk odczuwam ulgę. Dłonie są gładkie, ewidentne objawy suchej skóry mijają, skóra jest też trochę bardziej miękka i przyjemna w dotyku. Czuję nawilżenie i ukojenie. Efekt utrzymuje się nadal po pierwszym myciu rąk, ale już po drugim czy kolejnym niestety muszę nakładać znowu porcję kremu. Nie zauważyłam jednak, aby wychodząc na mróz moje ręce bardziej marzły od tego kremu (czasem się to zdarza przy kosmetykach o wodnej bazie czy konsystencji). 

Podsumowując... krem jest całkiem porządny. Po pierwsze działa, choćby nawet do drugiego mycia rąk, ale jednak robi swoje. Po drugie jest bardzo wydajny. A po trzecie można go kupić chyba w każdej drogerii. Swoje opakowanie kupiłam w Hebe za mniej niż 10 zł.

środa, 16 stycznia 2019

Recenzja - Rituals the Ritual of Sakura zestaw prezentowy

Recenzja - Rituals the Ritual of Sakura zestaw prezentowy
Jakiś czas temu w jednym z postów zakupowych pokazywałam wam piękny zestaw prezentowy marki Rituals. Cały zestaw zamknięty jest w pudełku prezentowym i składa z czterech kosmetyków z serii the Ritual of Sakura. Seria ma jednakowy zapach kwiatu wiśni. Mi osobiście bardzo podoba się ten zapach, a do zakupu zestawu skusiła mnie próbka kremu do ciała. Czy nadal uważam, że jest dobry? A może inny kosmetyk z tej serii przypadł mi do gustu?


Opis producenta:
Ten wspaniały zestaw prezentowy to idealny prezent dla przyjaciela, członka rodziny lub po prostu dla samego siebie. Zawiera piankę prysznicową, peeling do ciała, krem do ciała i mydło do rąk. Świętuj każdy dzień jako nowy początek dzięki tym produktom pielęgnacyjnym opartym na bajecznych aromatach Cherry Blossom i Rice Milk. Daj upominkowi drugie życie, przechowując w nim zdjęcia, listy lub inne przedmioty. Darmowe luksusowe pudełko wielokrotnego użytku.

Zestaw zawiera:

  • The Ritual of Sakura Hand Wash 110ml, mydło do rąk
  • The Ritual of Sakura Shower Scrub 70ml, peeling do ciała
  • The Ritual of Sakura Foaming Shower Gel 50ml, pianka pod prysznic
  • The Ritual of Sakura Body Cream 70ml, krem do ciała
Cena zestawu: 89 zł/Sephora

Cena produktów pełnowymiarowych: 
  • mydło do rąk 300 ml/ 39 zł,
  • peeling do ciała 375 ml/ 86 zł,
  • pianka pod prysznic 200 ml/ 38 zł,
  • krem do ciała 200 ml/ 77 zł.

Mydło do rąk
Opis producenta:
Płynne mydło do rąk z mleczkiem ryżowym i kwiatem wiśni. Formuła ze składnikami nawilżającymi nie zawierająca mydła.  Połączenie ekologicznego satynowego mleczka ryżowego o naturalnych właściwościach odżywczych i kwiatu wiśni, japońskiego symbolu czystości.

Moja opinia:
Mydło jak mydło. Naprawdę oprócz ładnego zapachu nie ma nic ciekawego. W opisie producenta jest informacja, że nie zawiera mydła, mimo że to produkt "hand wash" i się pieni. Tak naprawdę nie tylko nie odżywiał moich rąk, ale wręcz je wysuszał. Zatem czyste były aż za bardzo.

Peeling do ciała
Opis producenta:
Peeling z cukrem wtapia się w ciało, aby delikatnie usunąć martwe komórki i pozostawić na skórze nawilżającą, ochronną warstwę.  Kluczowe składniki: Wyrafinowany zapach kwiatu wiśni i relaksujące właściwości mleczka z ekologicznego ryżu zapewniają relaks i odprężenie. 

Moja opinia:
Peeling nawet przypadł mi do gustu, ale nie aż tak bardzo, aby kupić go ponownie. Drobinki peelingujące zatopione są w gęstym żelu. Po rozprowadzeniu na mokrym ciele peeling się pieni, a więc można powiedzieć, że to peeling myjący. Drobinki są bardzo małe, ale dobrze ścierają martwy naskórek. Nie do końca się roztapiają w wodzie. Ciało jest przyjemnie gładkie i odżywione. Skóra po spłukaniu wodą i osuszeniu jest naprawdę przyjemnie miękka, gładka i jakby otulona warstwą pudru. Jak dla mnie jest taka pudrowa w dotyku - wydaje mi się, że to zasługa ryżu.


Pianka pod prysznic
Opis producenta:
Aksamitna i odżywcza pianka dla chwili niezmąconej przyjemności.  Kluczowe składniki Wyrafinowany zapach kwiatu wiśni i relaksujące właściwości mleczka z ekologicznego ryżu zapewniają relaks i odprężenie. Jak używać? Nanieś niewielką ilość żelu do wnętrza dłoni, aplikuj na skórę i ciesz się chwilą niezwykłej delikatności.

Moja opinia:
Ten produkt nazywa się foaming shower gel nie bez powodu. Naprawdę byłam przekonana, że z atomizera poleci po prostu piana. Moja zaskoczona mina, kiedy wyleciał żel musiała być bezcenna. Po takim typie opakowania spodziewałam się po prostu już zrobionej pianki. A tu żel... który zaczął się szybko pienić, gdy roztarłam go w rękach, a na mokrej skórze pienił się jeszcze lepiej. Ale faktycznie jest to piana z tych "piankowych" taka gęsta i aksamitna. Polubiłam ten produkt, ale nie opakowanie. Nie wiem czy mój atomizer jest zepsuty czy jest tak w każdym, ale trzeba nacisnąć bardzo mocno i do samego dołu, aby coś wyleciało. Do tego puszka pod ciśnieniem? To nie jest opakowanie travel friendly, więc nie bardzo mi to pasuje. Ale sam produkt: żel dający pianę z pianki jest świetny. Skóra jest delikatnie myta i nie wysuszona.

Krem do ciała
Opis producenta:
Zainspirowany japońską tradycją rytuał Sakura sprawia, że każdy dzień jest nowym początkiem. Od wieków Japończycy obchodzą święto kwitnącej wiśni (zwanej Sakura), która symbolizuje przebudzenie przyrody. Bogaty i aksamitny krem do ciała o konsystencji bitej śmietany odżywia skórę. 

Moja opinia:
To ten krem skusił mnie do zakupu zestawu. I utwierdziłam się w przekonaniu, że jest wart zakupu. Sam krem jest dość gęsty, ale rozprowadza się na skórze bardzo szybko i bardzo dobrze. Szybko też wnika w skórę i otula ją delikatną warstwą nawilżenia. Nie daje uczucia ciężkości, tłustości czy zapychania. Wręcz przeciwnie mimo, że jest gęsty to jest też bardzo lekki. Moja skóra wręcz go pije. Jednak z tego powodu jest też u mnie niewydajny. To najmniej wydajny produkt z całego zestawu.


Podsumowując...
Jeśli miałabym kupić ponownie któryś produkt to będzie to krem do ciała. Pasuje mi zapach, konsystencja, stopień wchłaniania i efekt jaki daje na skórze. Bardzo spodobał mi się też żel zmieniający się w piankę, ale to opakowanie mnie trochę przeraża. Nie lubię aerozoli ogólnie. Sam peeling nie był zły, ale w tej cenie znam lepsze peelingi. A hand wash czyli mydło do rąk bez mydła u mnie się nie sprawdza przez wysuszanie rąk. Nie żałuję zakupu, bo zestaw był przydatny w ocenie co mi się podoba, a co nie. A do tego pięknie wygląda postawiony na półce. Takie zestawy są świetną opcją, jeśli chcecie spróbować kosmetyki jakiejś marki.


sobota, 12 stycznia 2019

Recenzja – Nature Queen oczyszczająca pianka do mycia twarzy

Recenzja – Nature Queen oczyszczająca pianka do mycia twarzy
Pianki do mycia to mój standard w pielęgnacji cery mieszanej. Lekka konsystencja, którą można po prostu umyć twarz i się odświeżyć. Osobiście nie używam pianek do zmycia makijażu. Od tego mam olej, ale najczęściej po demakijażu sięgam po piankę, aby domyć ewentualne ślady po kosmetykach kolorowych. Jednak najbardziej lubię myć pianką twarz z samego rana, aby usunąć z cery kosmetyki nocnej pielęgnacji czy też kiedy nie noszą makijażu – wieczorem w celu oczyszczenia twarzy i przygotowania jej na kolejne kroki pielęgnacyjne. Czy oczyszczająca pianka od Nature Queen się do tego nadaje?


Obietnice producenta: 
Oczyszczająca pianka do mycia twarzy z jaśminem i wąkrotką azjatycką to nowość marki Nature Queen, która jak nazwa wskazuje oferuje kosmetyki naturalne. Dlatego też skład tej pianki opiewa w bardzo ciekawe i przyjazne skórze substancje. Wśród składników aktywnych można wyróżnić między innymi właśnie wąkrotkę azjatycką, ekstrakt z ogórka, ekstrakt z kiełków pszenicy (uwaga czytelnicy gluten free!), czy ekstrakt z chabra bławatka. Naturalnym myjadłem jest mydlnica lekarska. A pianka zawiera też ekstrakt z jaśminu, witaminę B5, alantoinę i kwas mlekowy. Producent opisuje piankę jako produkt oczyszczający, ale i pielęgnacyjny. Ma nie tylko oczyszczać, ale też łagodzić podrażnienia i intensywnie nawilżać. A do tego przeznaczony jest do każdego typu cery, nawet wrażliwej. Po otwarciu mamy pół roku na zużycie produktu.

Moja opinia: 
Zacznijmy od opakowania, które jest poręczne, korek łatwo się zdejmuje a aplikator pianki nie zacina, nic się nie wylewa i po prostu działa dobrze. Pianka ma 175 ml pojemności i jest dość wydajna. Ja używam dwóch pompek do mycia twarzy, bo po prostu lubię mieć dużo piany. Sama piana ma lekką konsystencję. Nie jest kremowa, gęsta czy zbita, ale lekka forma też całkiem długo utrzymuje się na wilgotnej cerze i można spokojnie twarz umyć i pomasować przez chwilę. Nie myję nią okolicy oczu, ale nawet kiedy jest bardzo blisko nie wywołuje to u mnie żadnej reakcji.


Sam zapach pianki jest… roślinny, ale ja ewidentnie czuję kiełki pszenicy. Nie przeszkadza mi to, ale takie jest właśnie moje skojarzenie do zapachu, który z resztą utrzymuje się tylko podczas mycia, a potem wietrzeje. W składzie nie ma parfum czy fragnance, więc musi to być po prostu naturalny zapach składników. Warto wiedzieć, że nie ma tu też SLS czy parabenów. Działanie pianki to jednak rzecz najważniejsza. W składzie nie ma nic co mnie podrażnia, oprócz kiełków których nie mogę się nałykać. Ale kto je kosmetyki? Nie ja : D


Do tego nie zauważyłam żadnego podrażnienia. Nic nie szczypie i nie mam suchych skórek. Sama piana dobrze oczyszcza cerę, ale nie zostawia efektu aż szeleszczącej z czysta skóry. Czuję, że nie ingeruje w naturalną barierę ochronną. Zmywa zanieczyszczenia czy nadmiar sebum, ale nie pozbawia cery naturalnego nawilżenia.  Co prawda w składzie mamy wąkrotkę azjatycką, która polecana jest do cery trądzikowej, ale nie zauważyłam, aby używanie pianki wpłynęło na stan mojej cery. Nie jest gorzej, ale nie jest też widocznie lepiej. Chociaż powiedzmy sobie szczerze: pianka ma oczyszczać, nie wysuszać i przygotować skórę na kolejne kroki pielęgnacyjne. I w tym sprawdza się świetnie.

Cena 24,90/175 ml Piankę kupisz tutaj


środa, 9 stycznia 2019

Haul - nowości zakupowe z grudnia

Haul - nowości zakupowe z grudnia
Powiedzmy sobie szczerze cały listopad nic nie kupowałam, więc musiałam się wyszaleć w grudniu. Ale nadal mam spore zapasy niektórych kosmetyków i to takie, że przez kolejny rok to ja szamponu i odżywki nie potrzebuję wcale, więc styczeń, a może nawet luty to będą miesiące, w których postaram się kupować tylko rzeczy, które mi się kończą, aby je zastąpić lub maseczki w płachcie do nowej serii na blogu. Część kosmetyków, które miałam w zapasie i leżały nieotwarte też już porozdawałam, ale te użyte choćby raz zostawiam sobie. Mimo wszystko nadal mam za dużo kosmetyków. I tak właśnie się do tego przyznałam :)

Zakupy grudnia w całości


Oprócz zakupów, które sama zrobiłam dostałam jeszcze kilka produktów do testów w ramach kampanii testowania. A zakupy w Sephorze opłaciłam kartą podarunkową, którą uzyskałam dzięki zbieraniu punktów na portalu DDOB. To już moja druga karta, więc ta strona działa, a punkty zbiera się nawet szybko.

Klub recenzentki i Ambasadorka Kosmetyczna


Z Klubu Recenzetki wizaż.pl dostałam się tylko raz do testów, ale w sumie trafiłam idealnie, bo od dawna chciałam przetestować markę CeraVe. Trafił do mnie nawilżający lotion do cery normalnej w kierunku suchej. Na zimę dla mnie idealny. Z kolei Ambasadorka Kosmetyczna obdarowała mnie maseczkami Flor de Mayo, które miałam okazję używać pierwszy raz. A do tego gratis zostały dodane kremiki Duft and Doft do rąk, które kocham.

Hebe i Golden Rose


Do Hebe pojechałam po tonik i zwykłe, nawilżające serum do twarzy... no i tak właśnie wyszło. Zestaw Ziaji się po prostu opłacał, bo kosztował 12 zł za 3 produkty. Zostawiłam sobie tonik, resztę oddałam mamie. Na Catrice była promocja - baza za 1 grosz przy zakupach za ileś tam to się skusiłam. Krem do rąk zawsze się przyda, a serum jak widać kupiłam Dermedic. Jeszcze w przelocie (dosłownie) kupiłam na stoisku Golden Rose fixer do makijażu.

Biedronka - Bell


Kolekcje Bella Carnival i Jingle Bell podbiły Instagram i blogi. Oczywiście też musiałam kupić, ale nie wszystko. Wybrałam bronzer, puder rozświetlający, cieć do powiek i błyszczyk.

Skin79


Na zakupy w sklepie internetowym skin79 skusiłam się, bo było -30%. Za te wszystkie maseczki zapłaciłam mniej niż 55 złotych już licząc z wysyłką. Zrobiłam więc zapas na cały styczeń, a kto wie może i na dłużej.

Wish i Aliexpress


W chińskich sklepach zamówiłam dwie rzeczy. Zestaw dwóch kosmetyczek na Wish chyba za 8 złotych już z wysyłką i 12 pędzli do makijażu oczu z Aliexpress, ale tylko dwa są czyste ;) Pędzle też kosztowały mało chyba 12-14 złotych, ale są bardzo dobrej jakości.

Sephora


Tak jak wspominałam dostałam kartę podarunkową na 100 złotych, więc wykorzystałam ją na zestaw świąteczny Pixi. Najbardziej interesował mnie Glow Tonic, i jakbym nie miała karty to pewnie kupiłabym tylko jego miniaturę. Takie zestawy są fajne, aby przetestować i zobaczyć czy coś nam się podoba i nas nie uczula, ale pojemności nie są za dużo. Gratis wzięłam próbki perfum i saszetkę produktów, które też mnie interesują od Dr. Jart +.

Nature Queen


A tutaj mamy totalną nowość czyli piankę do mycia twarzy od Nature Queen i zestaw świąteczny z hydrolatem z oczaru, olejkiem pomarańczowym, olejem makadamia i białą glinką.

W grudniu było tego aż tyle. Dlatego styczeń będzie miesiącem bez zakupów. Chyba, że w końcu mi przyjdą zamówione jeszcze w grudniu kosmetyki na ebay :)


sobota, 5 stycznia 2019

Miesiąc z maseczkami w płachcie A'pieu - grudzień 2018

Miesiąc z maseczkami w płachcie A'pieu - grudzień 2018
W grudniu postanowiłam używać głównie maseczek w płachcie marki A'pieu. W okolicach kwietnia - maja stały się popularne, ponieważ można było je kupić nawet w Rossmannie. Potem je wycofali nie wiem z jakiego powodu, ale nadal dostępne są w internecie. Oferuje je wiele sklepów w cenach od 5,99 do 14,99 zł, czyli bardzo przyzwoicie. A jak z jakością?


Fruit Vinegar Sheet Maskmaseczka w płachcie idealnie przylegająca i dopasowująca się do kształtu twarzy. Maseczka zawiera w sobie ekstrakt z owoców granatu, który jest bogaty w kwasy owocowe oraz witaminę C, dzięki czemu posiada właściwości silnie odżywcze, oczyszczające i złuszczające. Działa antybakteryjnie, rozjaśnia przebarwienia oraz chroni przed działaniem wolnych rodników. Maska zawiera również kwas AHA (kwas glikolowy), który delikatnie złuszcza martwe komórki naskórka, zapewniając tym samym nawilżenie, oczyszczenie i rozjaśnienie skóry. Maska doskonale oczyszcza oraz przywraca zdrowy, promienny wygląd.


Cytryna - cytrynowa ma oczyszczać, nawilżać i rozjaśniać cerę i z tym sobie radzi.

Granat - wersja z granatem ma oczyszczać i rozjaśniać i ta także sprawdza się w tym zakresie.

Obie płachty były mocno nasączone, całkiem dobrze przylegają do twarzy, ale otwory na oczy są trochę małe. Zapach obu wersji jest sztuczny i kwaskowaty, ale nie przeszkadza. W mojej opinii maseczki działają tak samo - esencja łatwo wsiąka w skórę i nie zostawia lepkiej warstwy. Widoczne jest delikatne rozjaśnienie przebarwień i zabrudzonych porów, a cera jest nawilżona i miękka.

Cena 9,99 zł

Milk One Pack Sheet MaskMleczne maseczki w bawełnianej płachcie A’pieu Milk One Pack na bazie ekstraktów roślinnych. Proteiny mleka wygładzają, nawilżają oraz rozświetlają. Przywracają równowagę płaszcza lipidowego oraz wzmacniają naturalne funkcje ochronne skóry.

Banan - Rozświetlająco-odżywcza maseczka dla skóry pozbawionej blasku. Ekstrakt z banana rewitalizuje oraz nawilża matową skórę. Mleczko pszczele łagodzi podrażnienia.

Truskawka - Rozjaśniająca maseczka przeznaczona do pielęgnacji skóry matowej. Ekstrakt z truskawek, bogate źródło witaminy C skutecznie rozświetla skórę. Perła wyrównuje koloryt przywracając zdrowy, promienny wygląd.

Jakość płachty w tych maseczkach przypomina mi Its skin Formula 10 Power. Płachty są grube, ale miękkie i mocno nasączone emulsją. Wersja bananowa pachnie kaszką bananową, a truskawkowa lizakiem jogurtowo-truskawkowym. Jedyna różnica między tymi maseczkami jest taka, że po bananowej cera była zmatowiona, a po truskawkowej rozświetlona, ale nie nadmiernie błyszcząca. Poza tym obie maski bardzo dobrze odżywiają i nawilżają. Jeszcze na drugi dzień czułam, że moja cera jest miękka, przyjemna w dotyku i w bardzo dobrym stanie.

Cena 12,90 zł


Icing Sweet Bar Sheet Mask watermelonBogata w krystalicznie czystą wodę z głębin oceanu i ekstrakt z arbuza maseczka zapewnia skórze silne nawilżenie i witalność.  Najwyższej jakości struktura maski gwarantuje efektywne dostarczenie skórze drogocennych składników.

Bardzo mokra płachta, która dobrze leży. Czuć słodki zapach, ale nie jest to arbuz. Maseczka daje efekt nawilżenia, zostawia cerę promienną, a esencja szybko się wchłania bez pozostawienia warstwy, ale jest gładka w dotyku.

Cena 9,99 zł


Sweet yogurt peach sheet maskWygładzająca maseczka na bazie jogurtu oraz ekstraktu z brzoskwini. Oczyszcza, złuszcza martwy naskórek oraz rewitalizuje.

Jedyne co mi nie pasuje w tej maseczce to zapach sztucznej brzoskwini, jest naprawdę chemiczny. Płachta leży dobrze i jest mocno nasączona. Po zdjęciu esencji zostaje dużo, ale szybko się wchłania i nie zostawia lepkiej warstwy. Czuć, że cera jest czysta, miękka i nawilżona w dotyku. Stare przebarwienia wyglądają po niej lepiej. Akurat kiedy użyłam tej maski miałam drobną rankę na czole, ale maseczka nie wywołała żadnego podrażnienia.

Cena 13,90 zł


Watermelon slice sheet maskOdżywcze, owocowe maseczki w postaci plasterków. Płachta została wykonana z Tencelu, który delikatnie przylega do skóry nie powodując podrażnień.  Nawadniająco-kojąca maseczka na bazie ekstraktu z arbuza. Polecana dla skóry wrażliwej.

Jak nazwa wskazuje jest to maseczka w plasterkach! Mniejsze i większe, razem 12 sztuk i wszystkie zmieściły się na twarzy o dziwo. Plasterki są dobrze nasączone i ładnie pachną arbuzem. Ważniejsze jest jednak, że po nich cera jest odświeżona, nawilżona i trochę schłodzona. Jest to maseczka idealna na lato, bo o tej porze roku chłodzenie jest trochę niekomfortowe.

Cena 10,90 zł

Podsumowując... żadna z maseczek nie sprawiła, że pożałowałam zakupu. Wszystkie na swój sposób są dobre. Ale jeśli miałabym którąś kupić ponownie to stawiam na serię Milk One Pack, bo te maseczki dają u mnie najlepszy efekt, a cera jest po prostu cudownie zadbana już po jednej sztuce. Maseczki często są w promocjach i można je kupić np. za 5-6 złotych sztuka.

A w następnym odcinku serii Miesiąc z maseczkami w płachcie w roli głównej wystąpi marka Skin79.

środa, 2 stycznia 2019

Denko grudzień 2018

Denko grudzień 2018
Grudniowe denko mnie zaskoczyło. Już w listopadzie wiedziałam, że kilka produktów mi się skończy, ale to ile faktycznie udało mi się zużyć przerosło moje oczekiwania, a nawet co niektóre kosmetyki wzięły mnie z zaskoczenia ;) Niniejszym prezentuję ostatnie denko 2018 roku.


Kosmetyki do twarzy - z ciekawości przecięłam gąbkę do makijażu i ... w środku czysta ;)
  • Cosrx plastry na pryszcze - polecam bardzo mocno!
  • BeBeauty płatki kosmetyczne - kolejna paczka porządnych płatków.
  • Gąbka do makijażu - pies ja złapał i muszę się z nią pożegnać, ale była bardzo fajna i jak widać tylko na zewnątrz się brudziła, a do środka podkład nie docierał wcale.
  • Garnier Aqua Bomb - recenzja tutaj
  • Skin79 Sue żel nawilżający - recenzja
  • Kose Softymo Speedy cleansing oil - olej do mycia twarzy, genialny w swojej prostocie. Już kupiłam kolejne opakowanie.
  • Colgate Advanced White pasta do zębów -  nie wiem dlaczego, ale u mnie takie pasty działają max. 2 tygodnie na rozjaśnianie przebarwień i tyle. Nie jest zła jako środek do mycia zębów, ale efekt wybielający nie powala.
  • Alterra rumiankowa pomadka - dobra, ale muszę jej używać regularnie, żeby mieć efekt.
  • Missha Night Repair Borabit Ampoul - recenzja tutaj


Maseczki w płachcie - w grudniu zrobiłam sobie miesiąc z maseczkami w płachcie marki A'pieu, ale oprócz nich użyłam też kilku innych.

  • A'pieu maski w płachcie - recenzje pojawi się w styczniu.
  • Garnier Pure Charcoal - na moje szczęście to ostatnia maska Garniera jaką mam. Dla mnie są słabe, nic nie robią, a nawilżenie czuć jakieś 5 minut, a potem cera robi się sucha. A do tego cena... za 10 złotych można kupić o wiele lepszą maskę.
  • It's skin Power 10 Formula Po - ta maseczka ma zwężać pory, ale oprócz tego bardzo dobrze odżywia i nawilża cerę na dłuższy czas niż 5 minut ;)
  • Neogen Fiber Mask Brightening and Hydrating - jest świetna, ale nadmiar esencji po jej zdjęciu warto zetrzeć płatkiem lub zmyć czystą wodą, bo inaczej idzie dostać szału. Esencja nie chce wsiąkać w skórę i zostawia tłusty film, a właściwie warstwę jakby oleju, ale po przemyciu wodą cera jest idealna! Miękka, gładka, odżywiona, nawilżona i bardzo przyjemna w dotyku, a do tego ładna. Bardzo mi się podoba efekt, nawet jeśli najpierw trzeba się nakombinować jak pozbyć się filmu z twarzy to i tak warto.


Maseczki do zmycia wodą - tutaj mam dosłownie trzy sztuki, choć Flor de Mayo to maseczki na raz, a GlamGlow używam od stycznia sporadycznie i jak widać dopiero teraz miniatura mi się skończyła.
  • Flor de Mayo - oczyszczająca i nawilżająca maseczka w kubeczku. Ponieważ, nie da się jej zamknąć trzeba zużyć zawartość na raz. Będzie osobna recenzja, ale powiem wam, że jestem zadowolona z obu maseczek.
  • GlamGlow Supermud - chyba najbardziej znana i polecana maseczka tej marki. Osobiście ją uwielbia i kupię kolejny raz. Próbowałam tańszych "zamienników", ale żaden nie działa tak dobrze lub nawet jeśli działa podobnie to jest tak mało wydajny, że bardziej opłaca się kupić Glamglow.


Kosmetyki do ciała i włosów - czyli to wszystko co nie pasuje mi do innych kategorii produktów.

  • Nivea Men pianka do golenia - polecam do golenia nóg czy pach, ponieważ jest bardzo gęsta i dobrze się trzyma ciała, a do tego wystarcza mała ilość, co czyni ją wydajną. Nie wiem dlaczego, ale męskie pianki jak dla mnie mają lepszą jakość niż damskie.
  • Aussi Moist odżywka do włosów - mam mieszane uczucia. Z jednej strony to fajna odżywka, a z drugiej po napisie Moist liczyłam na mocne nawilżenie włosów, a takiego ta odżywka nie daje. Nie są po niej suche, ładnie się układają, dobrze rozczesują i błyszczą, ale super nawilżenia i nawodnienia nie miałam.
  • Rexona antyperspirant w sztyfcie - złapany kiedyś na szybko podczas zakupów. Nie jest zły. Powiedziałabym nawet, że Rexona ma jedne z najlepszych antyperspirantów, ale nie daję ochrony nawet na 8 h, więc te 48 to jakiś żart producenta chyba :)
  • Marion olejek na końcówki - wcisnęłam go do szafki z suszarką i o nim zapomniałam tak bardzo, że skończył się termin ważności... rok temu.
  • Duft and Doft krem do rąk - uwielbiam te kremy! Na zdjęciu miniaturka, ale są tak poręczne, że można wsadzić do kieszeni i mieć cały czas przy sobie. Świetnie odżywia i nawilża, ale nie pozostawia lepkiej warstwy.
  • Rituals - mydło w płynie i krem do ciała - będzie osobna recenzja całego zestawu prezentowego.
  • Nivea Protect and Care - antyperspirant w miniaturce... ech i dobrze, bo jest tak słaby, że zamiast 48 h powinien mieć napisane 48 minut. To jest produkt tylko dla osób, które się nie pocą wcale, bo używają Etiaxilu czy Antidralu. Dla przeciętnego człowieka to się nie nada.
  • Nature Queen peeling imbirowy - recenzja tutaj
  • Efektima peeling węglowy - recenzja


I to by było na tyle :) W styczniu robię miesiąc z maseczkami w płachcie Skin79. Jak mogliście zobaczyć na moim IG story zamówiłam ich aż 10, plus mam jeszcze jedną w zapasach. Podejrzewam, że wszystkich nie zużyję, ale postaram się wypróbować maseczki z różnych serii, aby móc je wam opisać.

Jak wasze denka?
Copyright © 2016 N. o kosmetykach , Blogger