piątek, 29 czerwca 2018

Recenzja - O2Skin Tlenowy Krem na dzień i Tlenowe serum

Recenzja - O2Skin  Tlenowy Krem na dzień i Tlenowe serum
Tlen w kosmetykach może być naprawdę świetnym składnikiem. Pod warunkiem, że jest dobrze zapakowany. Musicie zdawać sobie sprawę, że tlen ulatuje i jego stężenie z biegiem czasu się zmniejsza, a ponadto nie każdy rodzaj opakowania "utrzyma" go w środku. Na szczęście marka O2Skin pakuje swoje kosmetyki w szklane opakowania, które chronią zawartość. Ponadto już w trakcie warsztatów z marką O2Skin w czasie Meet Beauty przedstawicielka firmy jasno powiedziała, że przez pierwsze dwa tygodnie stężenie tlenu będzie najwyższe, a potem będzie stopniowo malało. Bardzo mnie cieszy taka szczera postawa marki, bo niestety nie jest to zbyt często spotykane.


Od siebie muszę szczerze przyznać, że dostałam kosmetyki marki na Meet Beuaty w prezencie. Zaczęłam ich używać dopiero na początku maja. Trafiły do mnie krem na dzień, krem pod oczy, serum i krem na noc. Ale kremu na noc nawet nie odpakowałam jeszcze, bo szkoda mi ulatującego tlenu, a mam otwartych wiele innych produktów na noc w tej chwili. Dzisiaj opiszę wam dwa kosmetyki: Tlenowy krem - Żel na dzień (30% tlenu) oraz Serum tlenowe (30%). Używałam też przez około tydzień Tlenowego Rozświetlającego Kremu pod oczy (30%), ale musiałam go oddać mamie, bo zwyczajnie mnie bolało po jego nałożeniu doprowadzając mnie do łez z bólu. Dlaczego? Zaraz się dowiecie.

Tlenowy krem - Żel na dzień (30% tlenu)



Opis producenta:
Nawilżający krem o lekkiej żelowej konsystencji. Idealny dla skóry suchej, zmęczonej, pozbawionej naturalnego blasku. Intensywnie nawilża i uelastycznia. Łagodzi podrażnienia i przywraca komfort.

Kwas hialuronowy tworzy na powierzchni skóry warstwę silnie przyciągającą i wiążącą wodę. Dzięki temu mocno nawilża naskórek, w efekcie czego wygładza zmarszczki i sprawia, że skóra staje się bardziej elastyczna.
Wyciąg z liści aloesu silnie nawilża, chroni i koi skórę. Działa na skórę łagodząco, nawilżająco oraz wygładzająco. Stymuluje produkcję kolagenu.
Ekstrakt z zielonego glonu (chrząstnicy kędzierzawej), rosnącego w północnej części Oceanu Atlantyckiego pielęgnuje, nawilża oraz ujędrnia. Działa na skórę łagodząco oraz przeciwzmarszczkowo.

Moja opinia:
To jest mój tak zwany "go to" krem. Po prostu sięgam po niego automatycznie. Mimo, że nie ma żelowej konsystencji, a raczej taką musową i faktycznie zostawia warstewkę, która po 3-4 godzinach lubi się wybłyszczyć, więc fanki matu nie będą zadowolone. Ale wiecie co? Ja już dawno przestałam matować twarz do zera, wolę zdecydowanie wybłyszczenie niż mat. Dlatego tak lubię ten krem, bo daje ładny efekt zadbanej skóry i promiennej. A nałożony na niego makijaż nie jest super płaski i matowy. Moim zdaniem ten krem sprawdza się też pod ciężkie, wpijające się w skórę podkłady matujące, bo one lubią przesuszać, a ten krem temu pośrednio zapobiega.

Co do działania składników aktywnych muszę powiedzieć, że ten krem faktycznie nawilża skórę dogłębnie i na długo. Czuję różnicę w jakości skóry nawet jak przez 2-3 dni go nie używam. Naprawdę cera jest nawilżona i przyjemna w dotyku nawet jak ją umyję i zmyję krem i inne kosmetyki to nadal to czuję.

Jednak faktycznie zgadzam się z opinią producenta, że pierwsze 2-4 tygodnie były najbardziej efektowne. Teraz gdy tlenu jest mniej krem też nawilża, ale nie ma już efektu wow. Zdecydowanie jednak polecam ten krem, bo działa najlepiej ze wszystkich nawilżających kremów jakie miałam. A do tego sprawdza się pod makijaż i co ważniejsze nie zapycha mojej i tak "brudnej" cery. Aktywny tlen działa antybakteryjnie, więc być może ten krem też oczyszcza cerę, ale u mnie akurat i tak sytuacja jest problematyczna ;)

Serum tlenowe (30%)



Opis producenta:
Mocno skoncentrowane serum tlenowe (30% tlenu) z maksymalna dawką Hialuronianu sodu i kolagenu. Wysokie stężenie tlenu w serum poprawia koloryt skóry. Tlen jako główny i najważniejszy składnik serum wielokrotnie zwiększa dobroczynne działanie wszystkich składników serum. Regularne stosowanie serum poprawia nawilżenie i elastyczność skóry.

Moja opinia:
Serum ma dziwną konsystencję. Jest gęste, jakby żelowe, ale nie do końca. Problematyczna jest też pipeta, bo nie działa jak powinna. Żeby nabrać produkt muszę odkręcić korek, wcisnąć przycisk i dopiero włożyć pipetę i naciągnąć produkt. Pomysł jest dobry, ale coś nie działa. Nie mniej po prostu produkt wybieram szpatułką. A że nie trzeba go dużo to zajmuje chwilę.

Wiem, że wiele osób poleca pod makijaż samo serum zamiast kremu i faktycznie daje ono takie gładkie, nie lepkie wykończenie. Raczej satynowe, ale w kierunku matu, więc dla fanek matowego wykończenia cery i makijażu będzie w sam raz. To serum też się wybłyszcza na twarzy, ale zdecydowanie dłużej makijaż zachowuje świeżość niż na kremie.

Mimo to serum też bardzo dobrze nawilża cerę. Lubię go używać nie tylko z kremem do kompletu, ale też nakładać na twarz 2-3 krople serum olejkowego z witaminą C i na to serum z O2Skin. Nie waży się, nie powoduje reakcji alergicznej, ale po paru godzinach albo po całej nocy widać, że serum z tlenem wspomaga działanie serum z witaminą C, bo przebarwienia są mniejsze.


Dwa słowa o kremie pod oczy
Pierwszy raz użyłam go na Meet Beauty i zapiekło, ale szybko minęło. Po powrocie do domu zaczęłam go używać rano razem z innymi kosmetykami marki. Jednak po kilku dniach zaczynało boleć bardziej i bardziej, aż doszło do momentu, gdzie całą powierzchnię pod okiem miałam czerwoną, a mnie dosłownie bolało, że płakałam. No nic, nie spodziewałam się aż tak silnej reakcji, choć wiedziałam, że może szczypać, piec, "przebijać igłami" itd., bo tak działa wchodzący tlen. Oddałam krem mamie i ją dosłownie zapiecze w jednym kąciku na sekundę. U niej krem nie wywołuje takiej reakcji. Tak samo jak widziałam recenzje innych blogerek i nikt więcej (z tego co ja czytałam) nie miał tak silnej reakcji. I nie jestem osobą wrażliwą na ból ogólnie, więc tym bardziej mnie dziwi reakcja mojego organizmu. Ale u mojej mamy działa jak trzeba: nawilża i łagodzi wygląd worków pod oczami.
Podsumowując
Najbardziej z tych trzech kosmetyków lubię krem. Serum też działa bardzo fajnie i mogę je mieszać z innymi serami, ale krem także można mieszać z innymi produktami, a mam wrażenie, że u mnie to on "robi robotę" mimo, że teoretycznie serum powinno być lepsze ;) Od kiedy używam obu produktów na raz, na zmianę moja cera jest zawsze nawilżona i przyjemna w dotyku. Mam też wrażenie, że jest w lepszym stanie a połączenie tych kosmetyków i witaminy C sprawia, że przebarwienia szybciej znikają. Po żadnym mnie nie zapchało, więc jestem szczęśliwa, że znalazłam krem i serum dobrze nawilżające, ale nie powodujące większej ilości problemów niż mam.

Krem na noc na pewno też otworzę, ale póki co muszę zdenkować chociaż ze dwa obecnie używane, aby po prostu nie marnować kosmetyków z terminem ważności. Co do kremu pod oczy nie mam żal, że nam nie wyszło, ale cóż tak to jest, że setce osób coś odpowiada, a jednej to samo szkodzi.

wtorek, 26 czerwca 2018

Zakupowe szaleństwo czerwiec 2018 HAUL

Zakupowe szaleństwo czerwiec 2018 HAUL
Znowu mnie poniosło i chyba kupiłam więcej niż zdenkowałam :) Ale znowu była promocja w Rossmann 2+2, no i w końcu zrobiłam zamówienie w swoim ulubionym sklepie z koreańskimi kosmetykami. A do tego dostałam do testów z portalu wizaz.pl z Klubu Recenzentek dwie paczki :)

Zakupy ogółem:

Rossmann 2+2 promocja na produkty do depilacji i pielęgnacji nóg


Otrzymane do testów z wizaz.pl i Klubu Recenzentek



Cała reszta kupiona przy okazji wypadu po chleb do Rossmanna (to nie żart po chleb bezglutenowy najbliżej mam właśnie do Rossmanna).


Kolorówka Rossmann/Beautynetkorea


To wszystko zamówiłam z Beautynetkorea w czerwcu i jeszcze do mnie nie przyszło:


Tak tak dobrze widzicie to są rzeczywiste ceny produktów, ale trzeba doliczyć koszt przesyłki według wagi produktów w paczce. Dlatego czasem jest to 5$ a czasem 8$. Ogólnie zapłaciłam z wysyłką 17,94$, więc nie jest tak źle ;) Ogólnie podsumowania wydatków nie będę robić, bo mi trochę słabo jak pomyślę ile mogłam wydać ;)

sobota, 23 czerwca 2018

Jak zrobić w domu zabieg na twarz jak w SPA?

Jak zrobić w domu zabieg na twarz jak w SPA?
Zabiegi w SPA dla wielu osób wciąż są nieosiągalne. Ale nawet w domowym zaciszu przy użyciu kilku kosmetyków można sobie zrobić zabieg na twarz, który będzie przypominał ten ze SPA. Generalnie chodzi mu tu o multimasking... i nie o nakładanie kilku maseczek na różne części twarzy, ale o nakładanie maseczek po sobie. O co chodzi? Już wam tłumaczę.


Musicie sobie jednak przygotować kilka kosmetyków. Ważnym elementem jest zabieg z aktywnym tlenem, a więc maseczka z tlenem czy krem z tlenem. Obecnie można je kupić w przyzwoitej cenie. Ale musicie uważać na ich działanie. Ja niestety nie przetestowałam wcześniej użytej tutaj maseczki  i cały efekt mi uciekł... trudno.

Potrzebne będą: olejek do mycia lub inny żel, peeling mechaniczny albo gommage, maseczka wedle potrzeb skóry zmywalna np. oczyszczająca, maseczka w płachcie, maseczka z tlenem lub krem z tlenem, serum lub olejek, krem pod oczy i krem nawilżający.

Ja do zrobienia domowego zabiegu wybrałam te kosmetyki:


Etapy:
1.Mycie twarzy olejkiem
2.Peeling gommage
3.Maseczka oczyszczająca
4.Maska w płachcie
5.Maseczka z tlenem
6.Seum
7.Krem pod oczy
8.Krem nawilżający

Efekty:
Oczyszczona, promienna cera. Bardzo miła w dotyku i wyglądająca dobrze. Ze względu na zastosowane kosmetyki zauważyłam też rozjaśnienie kolorytu i ujednolicenie koloru skóry.

Niestety maseczka od AA wysuszyła mi skórę, a więc efektu po masce w płachcie nie było. Po prostu użyłam złego kosmetyku. Następnym razem użyje innej maseczki z tlenem lub zostanę przy serum i kremie z tlenem. Ale nawet po dwóch dniach od tego zabiegu czuję, że moja skóra jest przyjemna, ładna, z blaskiem, nie przetłuszcza się mocno, ale nie jest też sucha. A do tego nakładane kosmetyki super się wchłaniają. Nawet olejki, które zwykle wiedzą mi na skórze wnikają głębiej.

Taki domowy zabieg poleca się robić raz na tydzień i wydaje mi się, że faktycznie nie ma co przedobrzać i raz na tydzień wystarczy. Cały program multimaseczek zajął mi chyba z godzinę, więc musicie sobie na to zarezerwować czas ;)

czwartek, 21 czerwca 2018

Odżywki do rzęs z bimatoprostem - czy rzeczywiście są takie szkodliwe?

Odżywki do rzęs z bimatoprostem - czy rzeczywiście są takie szkodliwe?
Na temat odżywek do rzęs z bimatoprostem w składzie nadal czytam tyle bzdur, że średnio raz w tygodniu podnosi mi się ciśnienie. Oczywiście jak każdy kosmetyk i ten może uczulać lub mieć skutki uboczne. Ale powielanie nieprawdziwych informacji lub straszenie innych, żeby nie używali, bo nie wiadomo co im się stanie to już co innego.

Muszę od razu zaznaczyć, że nie jestem chemikiem, biologiem, dermatologiem, kosmetologiem itd. Moja wiedza opiera się na czytaniu ze zrozumieniem, łączniu faktów i szukaniu informacji u pewnych źródeł jak encyklopedia medyczna, baza leków oraz wiedza własna zyskana na bazie używania odżywki z bimatoprostem przez kilka miesięcy.


Czym jest bimatoprost?

Zacznijmy od tego, że faktycznie substancja ta używana jest w leczeniu jaskry i wpływa na ciśnienie wewnątrzgałkowe. Jednak ma działanie uboczne w postaci pobudzania rzęs do wzrostu aż u 45% pacjentów, którzy zamiast w oko krople zaaplikowali wszędzie dookoła. Natomiast w lekach na jaskrę stężenie wynosi 0,1-0,3 mg/ml, a w odżywkach do rzęs maksymalnie do 0,03%.

Przejdźmy na chwilę do składu chemicznego. Bimatoprost jest związkiem chemicznym, syntetycznym prostamidem o działaniu podobnym do prostaglandyny. I tu zaczyna się kontrowersja, ponieważ prostaglandyna jest hormonem steroidowym, w skrócie sterydem. Prostaglandyna odpowiedzialna jest za miejscowe działanie i regulowanie procesów fizjologicznych. Między innymi odpowiada za powstanie stanu zapalnego, wywołanie porodu i stosowana jest w leczenia jaskry rzecz jasna. Ale bimatoprost nie jest sam w sobie sterydem, ma działanie podobne do sterydu.


Jak działa bimatoprost?

Dlaczego u jednych odżywka do rzęs działa po 3 tygodniach a u innych po 3 miesiącach? A no bo trzeba trafić na odpowiednią fazę wzrostu rzęs. Cykl wzrostu rzęs dzieli się na 5 faz, pierwsza - anagen to faza wzrostu i właśnie w tej fazie bimatoprost będzie oddziaływał na cebulki, aby rzęsy rosły dłuższe i gęściej. W tym samym czasie w jednej fazie jest około 30% rzęs, oznacza to, że po pierwsze efekt może być widoczny na 1/3 rzęs, a po drugie że wcale nie od razu musimy trafić na fazę kiedy rzęsy faktycznie rosną, bo w innych fazach cebulka nie jest aktywna, a same rzęsy przechodzą w stan obumierania i na koniec wypadają.

Każda rzęsa kiedyś wypadnie nawet ta pobudzona do wzrostu przez bimatoprost. Dlatego, aby mieć cały czas super długie rzęsy trzeba cały czas używać odżywek do rzęs. To nie chwyt marketingowy, a fizjologia naszego ciała.


Uzyskane przeze mnie efekty

Osobiście używałam odżywki Biotebal rzęsy XXL i ma w składzie wspomniany bimatoprost. Używałam jej intensywnie w zeszłym roku w okresie od sierpnia do października i udało mi się trafić w dobrą fazę, bo rzeczywiście już po miesiącu część rzęs była dłuższa i dalej rosły. W październiku miałam naprawdę długie i piękne rzęsy. Tak długie, że sięgały do brwi a po malowaniu zwykłym tuszem już na nie praktycznie nachodziły. Miałam problem żeby zrobić kreskę eyelinerem, bo mi rzęsy przeszkadzały. Rozumiecie? Efekt utrzymywał się mniej więcej do grudnia mimo, że odstawiłam całkiem odżywkę.

Ostatnio chciałam do niej wrócić, ale zobaczyłam, że na opakowaniu jest informacja o ważności przez 6 msc od daty otwarcia, więc no... po terminie. Muszę iść po nową. Bo tak, mam zamiar kontynuować przygodę z bimatoprostem.

Efekty uboczne... przy stosowaniu codziennie zrobiła mi się żółta kreska na powiece na linii, gdzie nanosiłam preparat. To tyle. Nie miałam żadnych innych tak szeroko opisywanych i mitycznych objawów ubocznych.

Musicie jednak pamiętać, że wasza skóra powiek, cebulki rzęs czy oczy mogą zareagować inaczej. Niezależnie od tego czy wybierzecie tę odżywkę czy inną z tym samym składnikiem aktywnym.

środa, 20 czerwca 2018

Recenzja - Always Infinity z inteligentną pianką SmartFoam

Recenzja - Always Infinity z inteligentną pianką SmartFoam
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że otrzymałam podpaski Always Infinity w ramach projektu TRND. Można się zgłaszać do testów różnych produktów, a ja się załapałam właśnie na Always co mnie ucieszyło, bo w życiu dziewczyny podpasek nigdy za mało. Ponadto jest to nowość na rynku, ponieważ Always Infinity wyposażone są w inteligentną piankę SmartFoam, która ma dawać 100% ochrony przed przeciekaniem, wchłaniać 10x więcej niż sama waży i dopasowywać się do kształtu ciała, oraz pozostawiać skórę czystą przez dobre wsiąkanie płynu wgłąb podpaski. Brzmi idealnie, ale czy takie jest?

Opis producenta:
ALWAYS Infinity ze skrzydełkami to pierwsze podpaski ALWAYS z technologią inteligentnej pianki SmartFoam™. Dopasowują się do ruchów ciała, nie odkształcają się i zapewniają do 100% ochrony przed przeciekaniem. Dzięki temu poczujesz się wygodnie i pewnie zawsze wtedy, gdy będziesz w ruchu. ALWAYS Infinity wchłaniają 10x więcej niż ważą, gwarantując uczucie długotrwałej ochrony oraz posiadają mikrokanaliki, które odprowadzają płyn, zapewniając ochronę przed przeciekaniem. Podpaski są dostępne w 3 wariantach: Normal (rozmiar 1) na dzień, Long (rozmiar 2) z myślą o dodatkowej ochronie i Night (rozmiar 3) na noc.


Moja opinia:
Powiem tak... przyszło mi je testować w ekstremalnych niemalże warunkach. Same wiecie jak problematyczne jest podróżowanie, kiedy musicie dbać o higienę i swój komfort podczas okresu. A do tego wysoka temperatura, słońce, krótkie spodenki i ... każda to już przeżyła z lepszym lub gorszym wynikiem. Po tym długim wstępie muszę przyznać, że na mnie trafiło akurat jak jechałam przez całą Polskę do Warszawy na Orange Warsaw Festival. Miałam bilet na dwa dni, więc w Warszawie spędziłam 2,5 dnia plus prawie 14 godzin w podróżach w dwie strony, w tym większość czasu w kochanych przez wszystkich pociągach. Ale tu nie narzekam, bo standard toalet jest coraz lepszy.

Jak spisały się podpaski Always Infinity? Zadziwiająco dobrze. Są naprawdę bardzo chłonne i nie brudzą, ani skóry, ani bielizny. Jednak ta chłonność i niezostawianie śladu na powierzchni jest też problematyczne, ponieważ w innych podpaskach właśnie po tym widać, że czas je zmienić, a tutaj niestety trzeba polegać na intuicji, albo ustawieniach godzinowych np. co 2-3 h. Ale to też zależy od natężenia okresu i każda z nas musi się sugerować swoim ciałem. Ale naprawdę mogę powiedzieć, że wchłania te 10x tego co waży :)


Nawet w największym upale nie czuć "zapaszku". Ale też podpaska nie odparza. Jest wykonana naprawę z przyjemnego materiału. Ale i tu mamy problem, bowiem jest głośna... i nie chodzi mi tylko o zmianę na nową w środku nocy, gdzie słyszy to cały dom, ale też o chodzenie. Idąc w krótkich spodenkach ewidentnie słyszę szelest... wydaje mi się, że to od skrzydełek, bo one są takie bardziej "foliowe". Natomiast jest to zdecydowanie coś, co mnie drażni. Poza tym same skrzydełka są w mojej opinii trochę za długie i zaginają się na długości. Jednak podpaski są niewyczuwalne i bardzo dobrze się układają.

Mimo tego, że nie są bez wad jestem pewna, że kiedy paczka do testów mi się skończy na pewno kupię kolejne opakowanie. Ale w promocji, bo cena regularna to 19,99 zł za 12 sztuk. Jednak trzeba pamiętać, że płacimy tu za innowacyjną technologię i wiele patentów, w które firma musiała zainwestować. Z biegiem czasu na pewno cena Always Infinity spadnie ;)



sobota, 16 czerwca 2018

Recenzja - Mizon Skin Renewal Program AHA&BHA Daily Clean Toner

Recenzja - Mizon Skin Renewal Program AHA&BHA Daily Clean Toner
Ten tonik z kwasami AHA i BHA mnie ciekawił od dawna, jednak używam go dopiero od stycznia i przez pół roku sprawił, że z jednej strony go lubię, a za z drugiej nienawidzę, bo muszę być super ostrożna. Kosmetyki z kwasami rządzą się swoimi prawami i zasada im więcej, tym gorzej sprawdza się tu doskonale, o czym boleśnie (dosłownie) się przekonałam swego czasu. Ponieważ pogoda jest słoneczna, a temperatury coraz wyższe na pewien czas odstawiam ten tonik, ale po prawie pół roku używania praktycznie codziennie mogę napisać o nim kilka słów.


Opis producenta:

Tonik zawiera połączenie składników AHA i BHA, odpowiedzialnych za oczyszczanie skóry oraz porów twarzy z zalegających tam odpadów, martwego naskórka i sebum. Tonik ma normalizować wygląd skóry twarzy, pomóc utrzymać ją jasną i naprawdę oczyszczoną. Zawarte w toniku składniki mają zapewnić utrzymanie skóry w jak najlepszej kondycji, wygładzenie jej struktury, redukcję zaczerwienień oraz zmniejszenie przebarwień np. po ekspozycji na słońce.

AHA: 8000PPM, BHA: 200PPM.

Pojemność 150 ml, cena ok. 18,99$ - 70 zł.



Moja opinia:

Tonik jest bardzo wodnisty, więc wylewam go na wacik i przecieram twarz. Mimo to jest bardzo wydajny i zużywa się w dobrym tempie. Zapach jest taki rześki, ale typowy dla produktów z kwasami, a nawet trochę witaminowy. Nie jest ostry ani drażniący. Mimo, że to "tylko" tonik to czasem zbiera jakieś resztki makijażu czy sebum, więc mogę powiedzieć, że naprawdę oczyszcza cerę co jest widoczne na waciku :)

Jeśli chodzi o rozjaśnienie cery to faktycznie ma ona jednolity koloryt, ale mimo, że już się opaliłam i wyszły mi piegi to opalenizny ani piegów tonik nie usuwa ze skóry. Jednakże czerwone przebarwienia po pryszczach faktycznie ładniej schodzą. Tonik nie przesusza cery, ale u mnie nie ma większego wpływu na wydzielanie sebum. Powiedziałabym, że w tym zakresie jest neutralny.

Opakowanie jest bardzo fajne i łatwo jest dozować dokładnie tyle produktu, ile chcemy. Butelka wykonana jest z grubszego plastiku, a korek jest mimo koloru także plastikowy. Nic nie przecieka, ani nie kapie, więc jak dobrze zakręcicie to możecie go nawet brać w podróż.


Przejdźmy do działania kwasów. Używając tego toniku zauważyłam, że moja cera jest zdecydowanie bardziej gładka i przyjemna w dotyku. Ale nie można go łączyć z innymi produktami z kwasami, ani nawet witaminą C. Jeśli chcecie go włączyć do swojej pielęgnacji zalecam na podstawie swoich obserwacji, aby był to jedyny produkt z kwasami.

Niestety przełamałam sobie barierę ochronną skóry przez nadużywanie kwasów. Peeling enzymatyczny, ten tonik, krem i serum z witaminą C używane na raz spowodowały, że zrobiły mi się na brodzie i na żuchwie potężne czerwone gule - czym są czerwone gule i jak powstają przeczytasz tutaj - które były trudne do wyleczenia. Zatem naprawdę polecam nie przesadzać z kwasami w pielęgnacji. A teraz latem używać ich mało i za każdym razem korzystać z kremów z filtrami, aby uniknąć podrażnień i przebarwień.


Podsumowując lubię ten tonik i wrócę do niego jesienią, bo teraz po prostu nie chce mi się zachowywać tak wielu środków ostrożności przy kwasach jak i używać codziennie makijażu, który by zakrył ewentualne problemy skórne.


środa, 13 czerwca 2018

Recenzja - Tołpa Dermo Face, sebio peeling 3 enzymy i maska czarny detox

Recenzja - Tołpa Dermo Face, sebio peeling 3 enzymy i maska czarny detox
Oba produkty otrzymałam w prezencie od marki podczas Meet Beauty i prawdę mówiąc gdyby nie to, to bym po nie nie sięgnęła. Jednak muszę przyznać, że Tołpa przekonuje mnie do siebie polityką marki, świetnymi opisami na opakowaniach i w ich środku! oraz składnikami aktywnymi. Natomiast data przydatności produktu do użycia po otwarciu - 3 miesiące, to dla mnie za mało, aby zużyć produkt. Może gdybym używała jednego żelu do mycia, a nie 4, albo jednej maski a nie kilkunastu to bym dała radę zmieścić się w 3 miesiącach. Jednak dla mnie to czas zbyt krótki i dlatego nie kupuję produktów marki. Nie widzę sensu zużywać czegoś na siłę lub też używać jednej rzeczy cały czas.


Tołpa: dermo face, sebio. Peeling 3 enzymy

Opis producenta: działa jak peeling, ale nie zawiera drobinek ani kwasów AHA. Usuwa zrogowaciały naskórek dzięki trzem aktywnym enzymom, bez pocierania i dodatkowych podrażnień. Głęboko oczyszcza pory, zapobiega ich bloko- waniu i zmniejsza ilość zaskórników. Reguluje rogowacenie naskórka i wygładza jego powierzchnię. Eliminuje nawracające i uporczywe niedoskonałości. Pozostawia skórę odnowioną, nawilżoną, matową i bez zaskórników.


Moja opinia: po pierwszym zabiegu z użyciem peelingu byłam zawiedziona. Peeling jak peeling czym tu się zachwycać? A do tego moja skóra pod warstewką peelingu robi się za każdym razem różowa, ale po jego zmyciu nie widzę uszkodzeń, a podrażnienie szybko znika.

Peeling ma żelową konsystencję i jest praktycznie przeźroczysty, może odrobinę żółtawy. Nakładanie go równo nie sprawia problemu. Ale z tubki potrafi wylecieć za dużo produktu, więc trzeba wyciskać ostrożnie, żeby nie zachlapać wszystkiego dookoła. Oprócz różowego koloru cery też czuję takie dziwne uczucie nie jest to ściągnięcie, mrowienie czy bąbelkowanie. Ale coś się dzieje.

Bardzo łatwo można zmyć peeling i podczas zmywania już czuć, że cera jest czystsza, wygładzona i faktycznie pory są lepiej oczyszczone, ale też są gładsze w dotyku. Cera jest normalna, nie powiem, żeby była nawilżona jakoś super, ale nie jest też sucha i faktycznie raczej jest zmatowiona. Jako peeling sprawdza się świetnie.

Jednakże nawet przy regularnym używaniu nie zauważyłam poprawy stanu cery, a peeling sam z siebie nie redukuje krostek, pryszczy ropnych czy ilości zaskórników, bo nadal je mam. Niestety nie odnotowałam też regulacji wydzielania sebum. Choć peelingu używam 1-2 razy w tygodniu. I naprawdę nie ma sensu częściej, bo to dość mocny peeling.


Tołpa: dermo face, sebio. Maska czarny detox

Opis producenta: zapewnia potrójny detox i silne oczysz- czenie dzięki borowinie , węglowi aktywnemu i białej glince. Pochłania nadmiar sebum i usuwa zanieczyszczenia, które skóra gromadzi przez cały dzień. Normalizuje pracę gruczołów łojowych. Koryguje niedoskonałości takie jak grudki, krostki i zaskórniki. Zwęża rozszerzone pory i zmniejsza ich ilość. Redukuje zaczerwienienia i przywraca równomierny koloryt. Nie powoduje uczucia dyskomfortu i ścią- gnięcia. Pozostawia skórę głęboko oczyszczoną, nawilżoną i matową.


Moja opinia: Maseczkę swego czasu porównywałam na Instagramie do Glamglow Supermud i nadal mam takie samo zdanie. Działa dobrze, ale wolę Supermud. Jednak, jeśli chcecie spróbować maseczki od Tołpy to musicie wiedzieć, że działa ;) Zaskakujące prawda? Faktycznie po 10-15 minutach zasycha i ewidentnie widać, że wyciąga sebum i inne rzeczy z porów. A do tego delikatnie goi niedoskonałości istniejące już na twarzy. Jednak nie wszystkie. Dużych, ropnych pryszczy mi nie ruszyło.

Muszę, ale naprawdę muszę ubolewać nad krótkim terminem ważności. Póki co zrobiłam nią z 10 aplikacji, ale czasem na całą twarz, a czasem tylko na strefę T. Maseczkę mam od końca kwietnia i stan zużycia na dzisiaj 13.06 widzicie na zdjęciach. Nie powiem, że jest wydajna, ale zużywa się dość przyzwoicie.

Konsystencja jest gęsta, ale śliska. Łatwo nakłada się na twarz i rozprowadza, ale przez aluminiową tubkę może wam się wylać i wycisnąć za dużo. W sensie pod wpływem nacisku wyjdzie wam dobra ilość, wybierzecie ją palcem zaaplikujecie na twarz, a w tym czasie z tubki jeszcze coś chlupnie. Nie lubię tego w aluminiowych tubkach.

Jeśli nie działa na was Supermud lub też z powodów finansowych nie możecie kupić maseczki Glamglow to uważam, że Maska czarny detox od Tołpy jest dobrym wyborem, który działa podobnie. Ale troszkę słabiej, zwłaszcza w kwestii leczenia pryszczy.

Jest też jedna rzecz, którą zauważyłam przy używaniu najpierw peelingu, a po nim maseczki: zwęża pory. Jednak u mnie ten efekt pojawia się tylko jeśli zrobię sobie kompleksowy zabieg jednym produktem po drugim. W innym wypadku tego nie widzę.


Podsumowując polecam oba produkty. Jednak Peeling 3 enzymy to dobry peeling, a Maseczka czarny detox nie będzie 8 cudem świata, ale zdecydowanie jest jedną z najlepiej działających maseczek w swojej kategorii cenowej. Jeśli mielibyście możliwość kupić oba produkty to polecam, bo używane razem fajnie się uzupełniają, jednak gdy możecie wybrać tylko jeden to bardziej polecam Maseczkę.

niedziela, 10 czerwca 2018

Recenzja - Isana pianka pod prysznic cytrynowa i różana

Recenzja - Isana pianka pod prysznic cytrynowa i różana
Pianki pod prysznic kupowane są coraz chętniej. W zeszłym roku pianki od marki Nivea królowały na rynku. Lekki mus, niespływająca piana i poczucie czystości to określenia pasujące do tego produktu. W tym roku wybór jest o wiele większy, a nawet tania marka Isana, dostępna w Rossmannie wypuściła pianki pod prysznic w dwóch wariantach: Cytryna i Róża. Kupiłam swego czasu obie i już mogę wam zdradzić, że był to zakup udany.

  
Opis producenta:
ISANA Pianka pod prysznic Rose Dream 200 ml  o delikatnym zapachu róży i kokosu   
Pianka pod prysznic ISANA Rose Dream z olejem awokado posiada kremową, łagodną konsystencję, dzięki której oczyszcza skórę i daje poczucie w pełni zadbanej skóry. Tolerancja przez skórę potwierdzona dermatologicznie, pH przyjazne dla skóry.
SKŁADNIKI Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Glycerin, Butane, Propane, Coco Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Parfum, Glyceryl Oleate, Hydrogenated Palm Glycerides Citrate, Citric Acid, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Lecithin, Hydroxypropyl Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Persea Gratissima Oil, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Benzyl Salicylate, Citronellol, Alpha Isomethyl Ionone, Geraniol.


ISANA Pianka pod prysznic Lemon Taste 200 ml o uwodzicielskim zapachu cytryny. Tolerancja przez skórę potwierdzona dermatologicznie, pH przyjazne dla skóry. 
SKŁADNIKI Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Glycerin, Butane, Propane, Coco-Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Parfum, Glyceryl Oleate, Hydrogenated Palm Glycerides Citrate, Citric Acid, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Lecithin, Hydroxypropyl Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Persea Gratissima Oil, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Citral, Limonene, Linalool, CI 47005.

Moja opinia:
Jak dla mnie obie pianki działają tak samo i różni je tylko zapach. Wersja różana ma bardzo intensywny, ale sztuczny zapach róży. Z kolei cytrynowa pachnie jak... ciasteczka. Bodajże w Biedronce są takie ciasteczka przekładane kremem cytrynowym i mówię wam zapach jest identyczny. Obawiałam się, że cytryna będzie ostra i sztuczna, ale ten zapach jest tak piękny i apetyczny, że mam ochotę na te ciasteczka (chociaż nie mogę, bo gluten...).


Piana wydostaje się z atomizera bardzo sprawnie i nie pryska we wszystkich kierunkach. Do tego jest bardzo gęsta i dobrze rozprowadza się na mokrej jak i wilgotnej skórze. Na mokrym ciele nie znika od razu, ale się stopniowo rozpływa co jest dość przyjemne i praktyczne, bowiem... można na nią golić nogi czy pachy. Bardzo często wykorzystuje te pianki właśnie do tego i spełniają swoje zadanie w stu procentach. Zatem nie tylko dobrze myją ciało, ale i nadają się do golenia stref, w których osobiście nie notuje podrażnień. Ogólnie skóra po umyciu jest normalna, nie jest przesuszona, ale nie jest też nawilżona. Jednak od produktów do mycia oczekuje mycia, nie musi nawilżać ;)

Pianki są bardzo wydajne. Ilość ze zdjęcia spokojnie wystarcza do umycia praktycznie całego ciała. A do tego są tanie. Cena regularna to 6,99 zł, więc w porównaniu do pianek np. Nivea to połowa ceny. Moim zdaniem i Nivea i Isana są takiej samej jakości.

czwartek, 7 czerwca 2018

Dlaczego należy stosować kosmetyki z filtrem?

Dlaczego należy stosować kosmetyki z filtrem?
Zwykle latem, kiedy czujemy na skórze palące słońce przypominam nam się o tym, że dobrze jest kupić balsam do ciała z filtrem UV. A właściwie przypominają nam o tym wystawki w drogeriach, bo dopiero w okolicach maja pojawiają się w nich nowe gamy produktów do opalania oraz osobne standy z takimi kosmetykami. Coraz częściej też kremy na dzień czy podkłady mają już w sobie SPF. Jednak błędny jest pogląd, że filtrów należy używać tylko w lecie lub w słoneczne dni. Tak naprawdę przez cały rok promieniowanie słoneczne do nas dociera i może nam zaszkodzić.


Jaki SPF?
SPF to wskaźnik ochrony przeciwsłonecznej. Im wyższy, tym wyższa jest też ochrona. Zwykle na kosmetykach w Europie można znaleźć SPF od 2 do 50. Kiedyś widziałam jeszcze SPF 100, ale to było chyba na ebay i dotyczyło jakiegoś azjatyckiego kosmetyku.

Zacznijmy od tego, że błędne jest twierdzenie, że jak nałożę krem SPF 10, a na to jeszcze nałożę podkład SPF 15 to będę miała SPF 25... będziesz miała co najwyżej SPF 15, o ile produkty nie zawierają składników, które się wzajemnie niwelują. Serio nadal spotykam się z taką teorią ;)

W Polsce wysokość SPF zwykle dopasowuje się do typu karnacji. Jest to bzdurą, bo i osoby o bardzo ciemnej karnacji mogą doznać poparzeń słonecznych czy zachorować na raka skóry. Ale ogólnie warto wiedzieć, że wskaźnik SPF oznacza stosunek ilości promieniowania UV powodującego oparzenia przy użyciu filtra do ilości promieniowania UV powodującego oparzenia przy braku filtra. Brzmi skomplikowanie wiem. Ale np. zastosowanie SPF 20 oznacza, że do oparzenia dojdzie po 20-krotnie dłuższym czasie w porównaniu do wyjścia na słońce bez żadnego filtra.

Tabelka wskaźnika SPF w ujęciu procentowym ochrony jaką zapewnia wygląda tak:

  • SPF 2 – chroni skórę przed ok. 25–30% promieniowania, 
  • SPF 4 – chroni skórę przed ok. 50% promieniowania, 
  • SPF 10 – chroni skórę przed ok. 85% promieniowania, 
  • SPF 15 – chroni skórę przed ok. 93–96% promieniowania,
  • SPF 25 – chroni skórę przed ok. 96% promieniowania,
  • SPF 30-50 – chroni skórę przed ok. 98% promieniowania, 
  • SPF 50+ – chroni skórę przed ok. 98,5–99,5% promieniowania.
Oznacza to, że i tak nie uzyskamy 100% ochrony przed szkodliwym promieniowaniem UV.


UVA, UVB, PA co to jest?
Już wiemy, że SPF to wskaźnik ochrony przeciwsłonecznej i im wyższy tym lepiej. Teraz przejdźmy do innych zagadkowych skrótów. Wyróżniamy trzy rodzaje promieniowania UV: UVA, UVB i UVC, które co do zasady jest blokowane przez warstwę ozonową. Z kolei te dwa inne rodzaje stanowią 5% promieni słonecznych docierających do ziemi, co nie oznacza, że są niegroźne.

UVA to promieniowanie docierające do ziemi przez cały rok, nawet gdy na niebie są chmury. Stanowi 95% promieniowania ultrafioletowego obecnego na ziemi. Ten rodzaj promieniowania nie parzy skóry, ale jest odpowiedzialny za tworzenie się wolnych rodników. Mówiąc w skrócie sprawia, że skóra starzeje się szybciej, można dostać alergii na słońce, zaburzeń pigmentacji, przebarwień czy nawet choroby nowotworowej skóry.

Z kolei UVB odpowiada za brązowienie skóry i ewentualne oparzenia. Uwierzcie mi oparzenia skóry takie jak wodne bąble, zaczerwienienie, opuchlizna, schodzenie skóry nie są niczym przyjemnym. Tak, dokładnie zgadliście też mi się to przytrafiło, bo nie posmarowałam się filtrem. I to dosłownie po kilku godzinach chodzenia po górach... a nawet nie. Po prostu właziłam na górkę, gdzie był zamek i mnie trafiło.

PA to oznaczenie dobrze znane z koreańskich kosmetyków. Coraz więcej osób w Polsce ich używa, więc warto wiedzieć, że wskaźnika PA oznacza ochronę przed promieniami UVA. Im więcej plusów np. PA+++, tym lepiej.

Większość kosmetyków z filtrami chroni przed poparzeniem promieniami UVB, ale już nie przed UVA. Dlatego warto czytać co jest napisane na opakowaniu kosmetyku i zadbać o to, aby chronił i przed UVA i przed UVB.


"Nie opalę się z filtrem!"
Tak i nie. Znam osoby, które mają z natury ciemną karnację i nałożenie filtrów np. SPF 50 powoduje, że się nie opalą. Ale ja z moją super jasną karnacją potrafię strzaskać się w filtrze SPF 45 na brzoskwinię. Dlatego uważam, że to zależy od karnacji i indywidualnych predyspozycji. Jednak ogólnie nawet nakładając krem z filtrem nie blokuje się "opalenizny". Oczywiście pojawia się ona później, opalenie skóry zajmuje więcej czasu, ale u wielu osób, w tym u mnie, ona się na skórze pojawi.

Obecnie w drogeriach można znaleźć nowy produkt do opalania od Nivea - Sun Protect & Bronze SPF 50, który nie tylko chroni skórę, ale też przyspiesza opalanie. Niestety jeszcze go nie kupiłam, choć jest nawet w Biedronce za ok. 30 złotych. Jeśli ktoś już używał proszę podziel się opinią w komentarzu :)

Jak używać filtrów, gdy nosi się makijaż?
Przede wszystkim podkład z filtrem to za mało. Owszem czasem można spotkać zwłaszcza w koreańskich BB wysokie filtry jak SPF 30-45, ale większość kosmetyków kolorowych ma SPF 6-15. Dlatego warto najpierw nałożyć krem z filtrem, a dopiero po jego wchłonięciu podkład i resztę makijażu.

Problematyczne jest to, że kosmetyk z filtrem trzeba aplikować co 2-4 godziny, czasem częściej, jeśli np. mocno się pocimy lub pływamy. W wypadku makijażu można pokusić się o zrobienie sobie własnego cushion'a z kremem z filtrem i po prostu wklepaniu warstwy filtrów na już obecny makijaż. Możecie wykorzystać do tego nowy, pusty cushion lub zużyty już, ale dobrze umyty i nową gąbeczkę. Do pojemniczka wlewamy krem z filtrem i nasączamy nim gąbkę, a potem używamy jak normalnego cushiona, czyli zewnętrzną gąbeczką naciskamy na gąbkę z produktem, a potem wklepujemy go w twarz. Można też dostać mgiełki z SPF, więc i to może być korzystnym rozwiązaniem. Jednak to, że nosimy makijaż wcale nie może być wymówką ;)


Moją osobistą preferencją są azjatyckie sun blockery z ochroną co najmniej SPF 45, a najlepiej 50 i PA+++. Jednak oczywiście zdarza mi się kupować balsamy czy kremy do twarzy i w polskich drogeriach, bo coś mi się kończy. I wiecie co? 99% produktów z SPF 50 ma oznaczenie "produkty dla dzieci". Jak coś takiego widzę to mnie trafia, bo wiem, że przez to dorosłe osoby nie kupią takiego kosmetyku, bo przecież im taki wysoki filtr nie jest potrzebny... Podsumowując filtrów używamy cały rok dla zdrowej skóry i oszczędności. Tak, tak krem z filtrem jest tańszy niż dobry krem przeciwzmarszczkowy :)

poniedziałek, 4 czerwca 2018

Recenzja - Natura Siberica Faroe Islands modelujący krem do ciała

Recenzja - Natura Siberica Faroe Islands modelujący krem do ciała
Natura Siberica była jednym z partnerów tegorocznego Meet Beauty. Już wcześniej przyznałam, że warsztaty zorganizowane przez marką podobały mi się najbardziej. Po warsztatach każdy uczestnik dostawał jedne upominek. Ja dostałam właśnie krem modelujący do ciała z serii Faroe Islands. Lubię kosmetyki modelujący, ujędrniające, mające robić coś ze skórą, więc ucieszył mnie ten prezent. Jednak to, że otrzymałam produkt od marki nie ma żadnego wpływu na moją opinię. Czy na mojej skórze się sprawdził?

Opis producenta:
Linia produktów Faroe Islands została stworzona na podstawie unikatowych, naturalnych składników pochodzących z Wysp Owczych i regionu dzikiej Syberii. Doskonale skomponowane zapachy i wyjątkowe właściwości kosmetyków znakomicie pielęgnują ciało dbając o Twoje zdrowie i piękno. Wszystkie produkty posiadają certyfikat Cosmos Natural, zawierają ponad 90% składników pochodzenia naturalnego. Do ich produkcji nie zostały użyte żadne składniki pochodzenia zwierzęcego, dlatego mogą być stosowane przez wegan.

Krem do ciała skutecznie modeluje sylwetkę dodatkowo odżywiając i wygładzając skórę. Jego aktywne ekstrakty i oleje mają wyjątkowe właściwości wyszczuplające i skutecznie wspierają walkę z nadmiernymi kilogramami. Po zastosowaniu skóra staje się ujędrniona i uelastyczniona, a jej koloryt wyrównany. 

Algi z wysp owczych regenerują i nasycają skórę cennymi składnikami odżywczymi.  Dziki jałowiec syberyjski regeneruje, odświeża, odżywia, nawilża i stymuluje regenerację komórek skóry. Ziarna kawy stymulują przemianę materii w komórkach, działają wyszczuplająco, oczyszczająco, poprawiają elastyczność skóry i pomagają usuwać podskórną tkankę tłuszczową. 

Bażyna czarna ma silne właściwości odżywcze, nawilżające, zmiękczające skórę i stymulujące przemianę komórkową. Modrzew syberyjski łagodzi skórę, odżywia, wygładza i odmładza ją. Wspiera naturalne bariery ochronne skóry.   


Moja opinia:
Może zacznę od tego, że mam dość jędrną skórę, ale na udach nie dość, że czai mi się pod skórą celullit to jeszcze mam rozstępy. Na brzuszku też mam trochę za dużo tłuszczu po zimie, no i oczywiście "boczki" gratis. Ogólnie poziom nawilżenia mam normalny i nie pojawiają mi się przesuszone miejsca. Niestety na nogach mam też widoczne naczynka, dlatego nie mogę używać produktów rozgrzewających.

Przejdźmy do kremu modelującego. Po pierwsze skład. Duże ilości wyciągów z roślin to naprawdę coś najlepszego, co w kosmetyku może być. Nie jestem na "nie" sztucznie otrzymywanym składnikom, ale te naturalne doceniam bardziej. Po drugie opakowanie. Jest gigantyczne i ma pojemność 370 ml, co za tę cenę (od 34 zł) jest opłacalne. Samo opakowanie jest łatwe w użyciu, nawet jak macie jeszcze mokre ręce po kąpieli. Jednak jest dość duże i zajmuje sporo miejsca.


Sam krem ma dobrą konsystencję. Taką kremową, ale lekko tępą. Łatwo się rozprowadza na ciele i wnika pozostawiając taką jakby satynową powłokę, która nie jest lepka i nie przeszkadza. Jego zapach jednak nie do końca mi pasuje. Nie jest brzydki ani męczący, po prostu mi się nie podoba. Ale na szczęście szybko znika.

Działanie jednak ma świetne. Już po kilku użyciach zaobserwowałam, że moja skóra na udach i na brzuchu jest bardziej jędrna, zbita, elastyczna i zdecydowanie wygląda lepiej. Używam go od 1,5 miesiąca i naprawdę jestem zadowolona z tego jak wygląda moja skóra mimo, że jeszcze nie zrzuciłam ani kilograma po zimie. Co do celullitu czającego się pod skórą to mam wrażenie, że grudki są mniejsze, ale obwodu czy masy nie mierzyłam wcześniej, aby móc to teraz porównać. Jednakże nadal uważam, że od samego kosmetyku nie schudniemy czy nie pozbędziemy się grudek. To ma być tylko dodatek.

Skóra jest też gładka i dobrze nawilżona. Po użyciu wygląda też "na oko" lepiej, bo ma lekki połysk, takie satynowy, przez co wygląda bardziej atrakcyjnie. Okay dla mnie lekko połyskująca skóra jest atrakcyjna ;)

Ogólnie krem nakładam na całe ciało i na plecach gdzie mam problem z trądzikiem moja skóra też wygląda lepiej. Zatem mogę powiedzieć, że krem nie zapycha, a nawet poprawia miejsca z problemami skórnymi. Niestety, aby utrzymać efekt działania kremu trzeba go używać regularnie. Jak go odstawiłam na tydzień to niestety skóra wróciła do normy.

Jestem naprawdę zadowolona z efektów jakie daje ten krem i jak wykończę to opakowanie, co pewnie potrwa kolejne 2-3 miesiące to na pewno kupię kolejne. Żaden inny krem drogeryjny nie dał mi tak dobrych efektów. Ten możecie kupić m.in. w Rossmann, ale polecam sklepy internetowe, bo można znaleźć go taniej. Albo poczekać na promocję. Jednak wydajność, działanie i ilość produktu w opakowaniu za tę cenę  to dobry interes. Zwłaszcza dlatego, że produkt działa.

piątek, 1 czerwca 2018

Denko - maj 2018

Denko - maj 2018
W tym miesiącu moje denko to po prostu zużycia. Wszystkich kosmetyków używałam regularnie bez chęci ich skończenia jak najszybciej się da. Co niestety nie oznacza, że wszystkie są super. Łącznie zużyłam w maju 19 produktów z czego 4 to wersje mini, a aż 8 to maski w płachcie. Wszystko razem prezentuje się tak:


Maseczki do twarzy

Tu się nawet nie da ukryć, że najbardziej lubię te w płachcie, bo nie trzeba bawić się w mieszanie, nakładanie, czekanie aż zaschnie... wyciągasz płachtę z opakowania, nakładasz i już. Plus maseczka na noc od Laneige... ta próbka starcza na 5-7 razy. Zależy czy nakłada się jej tak sobie czy obficie.


Może zacznę od moich ulubieńców. Seoul Girls od Skin 79, każda wersja tej maseczki u mnie się sprawdza. Są bardzo mokre, a nawet kapią, ale działają tak jak obiecuje producent. U mnie najlepiej sprawdziła się szara - Moisturizing Care, które faktycznie zredukowała aktywne krostki i nawilżyła za razem. Vital Care z kolei bardzo dobrze nawilżyła i szybko się wchłonęła nie pozostawiają warstewki.

Znalazłam świętego grala. Oozoo Bear Black Space Pore Caring Mask. O tej serii maseczek chcę napisać osobny post, bo są dość drogie - 25 zł/sztuka, a do tego trudno dostępne. W Polsce jedynie Sephora i oczywiście ebay. Ale to jakie efekty dało mi jedno nałożenie tej maski to wow. Od razu zrobiłam zakupy kupując pakiet 5 sztuk :) Mówiąc w skrócie po godzinie czasu miałam mniejsze krostki, mniej zaczerwienień oraz zminimalizowane te istniejące, a do tego maska wchłonęła się w 100% i nawilżyła skórę. Magia w płachcie. 

seaNtree Green Tea mnie zaskoczyła tym jak dobrze się wchłonęła w skóre. Stała się niewyczuwalna, ale nawilżyła dość dobrze. Reszta maseczek po prostu nawilża: the Saem Natural Rose, Eco Beyond herb garden calendula, Welcos Jeju Natural Volcanic Mask oraz Coctail Recepie Mask Pinacolada. Ta ostatnia akurat faktycznie pachnie drinkiem ;)

 Kosmetyki do ciała i włosów

Tutaj mam dosłownie trzy produkty. Dove Advanced Hair Series Oxygen Moisture odżywka do włosów, która miała nawilżać, wygładzać i dodawać 95% objętości, a jedynie je wygładzała. Bielenda SlimCellu Corrector - recenzja tutaj: http://swiat-panny-n.blogspot.com/2018/05/recenzja-bielenda-slim-cellu-corrector.html A także mydło z Ukrainy o zapachu pomarańczy - mydło jak mydło, myje dobrze, ale szybko rozmięka.


Kosmetyki do twarzy

W sumie Niebieską glinkę kambryjską powinnam umieścić na zdjęciu z maseczkami ups. Ogólnie wolę zieloną glinkę, ale ta oczyszcza i odświeża cerę. Bez szału jak na glinkę. Cosrx Acne Pimple Master Patch oraz Nexcare acne care opisywałam w tym poście: http://swiat-panny-n.blogspot.com/2018/05/najpopularniejsze-koreanskie-kosmetyki.html 


Be beauty chusteczki do demakijażu wersja nawilżająca to mój hit i nadal zdania nie zmieniłam. Mamy tu też True Relif Etude House mini słoiczek kremu nawilżającego i z nim się polubiłam, ale jest to krem na zimę. Wtedy najlepiej nawilża i zostawia ochronną warstewkę. Jesienią i zimą chętnie sprawdzę też pełen wymiary Sulwhasoo Essential Balancing emulsion and water EX esencja jest żelowa, a emulsja nie chciała wychodzić z tego mini pojemniczka. Pachną bardzo ziołowo i świetnie nawilżają, ale z racji nieco cięższej konsystencji wolę je kupić dopiero na zimniejsze pory roku.
Copyright © 2016 N. o kosmetykach , Blogger